![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() | |
![]() |
Anna Jenke przyszła na świat 3 kwietnia 1921 roku, w Błażowej k. Rzeszowa jako trzecie dziecko Walentego Jenke i Anny z Nowaków. Rodzice jej byli nauczycielami. Do siódmego roku życia Anna przebywała w Błażowej. Tam też rozpoczęła naukę w szkole podstawowej, potem wraz z rodzicami już na stałe zamieszkała w Jarosławiu.
Gimnazjum i dwuletnie liceum ukończyła u Sióstr Niepokalanek w Jarosławiu i tam zdała maturę w 1939 roku. Bezpośrednio po ukończeniu szkoły średniej zamierzała pójść na studia, tymczasem wybuch drugiej wojny światowej udaremnił jej plany. Będąc w gimnazjum Sióstr angażowała się w życie szkoły i w działalność np. harcerską. Religijne i patriotyczne wychowanie w domu rodzinnym, jak i wychowanie w szkole prowadzonej przez siostry zakonne, przyczyniło się do ukształtowania Jej osobowości na takim poziomie, iż w późniejszym życiu mogła stanąć na wysokości swego zadania i godnie, z pełną odpowiedzialnością wypełniać zawód pedagoga i wychowawcy.
Wcześniej przeżyła koszmar wojny i okupacji. Jako harcerka czynnie angażowała się w działalność konspiracyjną. Już w pierwszych dniach wojny, wraz z innymi harcerkami zorganizowała akcję pod nazwą "kromka chleba" dla najbiedniejszych dzieci. Pomagała również jeńcom wojennym, chorym, rannym i wszelkiej biedocie. Przez dwa lata uczestniczyła też w tajnym nauczaniu na terenie Jarosławia.
Po skończeniu wojny, w 1945 r. wyjechała do Krakowa na Uniwersytet Jagielloński, gdzie przez 5 lat studiowała filologię polską na Wy-dziale Humanistycznym. W środowisku akademickim mocno zaznaczyła swoją obecność przez wszechstronną działalność w Ośrodkach Duszpasterskich, w studenckiej drużynie harcerskiej "Watra", w Sodalicji Mariańskiej Akademików. Wszędzie tam wykazała dużo inwencji twórczej, gorliwości, zapału w pracy na rzecz duchowego dobra studentów. Studia uwieńczyła uzyskaniem stopnia magistra w 1950 roku. Pracę magisterską pisała na temat: "Dziecko ulicy w polskiej literaturze dwudziestolecia międzywojennego", wykazując w niej swoje duże zainteresowanie opuszczonymi, zaniedbanymi dziećmi.
Bezpośrednio po studiach rozpoczęła pracę pedagogiczną. Pierwszą szkołą, w której pracowała było Liceum dla Wychowawczyń Przedszkoli w Jarosławiu, gdzie uczyła języka polskiego. Był to trudny okres reżimu komunistycznego. Anna przeszła wtedy przez represje władz, które po czterech latach usunęły ją z pracy w szkole. Wówczas pracowała w Bibliotece Dziecięcej w Jarosławiu, równocześnie starała się o powrót do szkolnictwa. Po dwu latach, tj. w 1958 r. udało się jej wrócić do szkoły, tym razem do Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu, gdzie uczyła już prawie do śmierci. Na początku pełniła tam funkcję dyrektora szkoły. Po trzech latach, tj. w 1962 r., ze względu na zły stan zdrowia, zrezygnowała z dyrektorstwa, a objęła obowiązki zastępcy dyrektora i do końca uczyła języka polskiego.
Podczas swego urzędowania na stanowisku dyrektora, postawiła szkołę na bardzo wysokim poziomie pod każdym względem. Jako polonistka i wychowawczyni - wprost porywała młodzież do umiłowania języka ojczystego i najwyższych wartości, przez co zyskiwała sobie wielkie zaufanie i miłość uczniów i wychowanków. Szczególną troską otaczała młodzież, znajdującą się w trudnościach materialnych i zagrożoną moralnie. Ona była głównym punktem jej zainteresowania aż do ostatnich dni życia. Jako osoba wolna i to z własnego wyboru - całe swoje życie poświęciła innym.
Jednakże tę piękną pracę utrudniała jej rozwijająca się choroba nowotworowa, która w końcu przerwała ją 15 lutego 1976 roku. Zmarła w opinii świętości. Śmierć, wydawało się, że była przedwczesna, gdyż Anna liczyła dopiero 55 lat życia, ale widocznie wystarczyło czasu do osiągnięcia szczęścia wiecznego, o czym zaświadczyła sama swoim życiem, i co potwierdzają też inni.
Pogrzeb jej porównywano do manifestacji. Rzesze ludzi, które wyszły na ulice miasta, setki młodzieży, nauczyciele, liczne duchowieństwo i najbliżsi - oddali hołd człowiekowi wielkiemu. A ta wielkość mierzyła się nieprzeciętną miłością Boga i ludzi, głęboką wiarą, odwagą w jej wyznawaniu w okresie bardzo trudnym - stalinowskim, gorliwością apostolską i patriotyzmem. Te wartości były najbardziej ewidentne i postrzegane przez innych, i one skupiały ludzi przy niej jesz-cze za życia, a potem w dniu pogrzebu.
W 1993 r. Kościół Archidiecezji Przemyskiej, zważywszy na opinię bezpośrednich świadków świątobliwego życia Anny Jenke, przepełnionego głęboką wiarą i gorącą miłością Boga i ludzi - rozpoczął proces beatyfikacyjny. Przez to pragnie ukazać Służebnicę Bożą - współczesnego apostoła świeckiego - jako wzór do naśladowania przez wszystkich, a zwłaszcza przez nauczycieli i wychowawców, w jej trosce o szerzenie królestwa Bożego, ożywiania życia religijnego, umiłowania Boga i ludzi, wierności życia Ewangelią.
Proces beatyfikacyjny trwa.
Chcę z Tobą rozmawiać, Droga Anno, o wszystkim. Bo chociaż odeszłaś do wieczności, to mnie się wciąż zdaje, że nadal jesteś żywa i obecna wśród nas jak dawniej; że jesteś w domu, w szkole, na ulicy, u chorych i samotnych, że chodzisz tymi samymi ulicami, patrzysz, wglądasz w każde miejsce, jak to czyniłaś za życia.
Przypominają mi się wszystkie Twoje ważniejsze słowa, które wypowiadałaś, myśli i maksymy, którymi się kierowałaś. One dzisiaj jakby ożyły i nabrały jeszcze większej mocy. Najbardziej zapamiętałam sobie myśl - znaczące zdanie, które równocześnie było programem Twego życia:
"Żyję na chwałę Boga - po nic więcej"!
I potem. Jak się okazało, według tej maksymy od początku aż do końca żyłaś. Bowiem Bóg i drugi człowiek - to było Twoje jedyne zainteresowanie. Wszystkie Twoje słowa i czyny tchnęły żarem ogromnej miłości. A życiem i postawą udowodniłaś prawdziwość tych słów.
Pamiętam jeszcze, jak mówiłaś i to dość często powtarzałaś, że "Wszystko jest Łaską"!
I wierzyłaś głęboko i szczerze, że tylko łaska nieustannie wzmacnia Cię we wierze i miłości. I jak na skrzydłach unosi Cię hen, wysoko - do Boga. Teraz to już wiem, jak na wyżyny świętości się dostałaś. I jak osiągnęłaś wielką miłość Boga i wszystkich ludzi.
Zachwyca mnie też Twój głęboki patriotyzm, który wypływał z tego samego źródła, to jest z gorącego serca pełnego miłości. Postawę patriotyczną tak określiłaś:
"Być Polakiem - to żyć bosko i szlachetnie!"
I znowu życiem udowodniłaś prawdziwość tych słów.
Dziś, chcę z Tobą rozmawiać o tym, co wielkie i najważniejsze, święte i polskie. I prosić Cię o pomoc do lepszego życia. Prosić o mądrość i miłość, o wskazówki i zachętę, byśmy wszyscy
"żyli na chwalę Boga - po nic więcej", byśmy Ewangelię Chrystusową wprowadzali w swoje codzienne życie. I wzięli sobie do serca także i te słowa:
"Być Polakiem - to żyć bosko i szlachetnie".
Zdaję sobie sprawę, że bez pomocy Boga i Matki Najświętszej - nic nam się nie uda. Ty także tak rozumowałaś i dlatego ciągle o tę pomoc prosiłaś, mówiąc;
"Boże, dopomóż! Jezu, ufam Tobie!"
Dlatego w swej zwyczajności - stałaś się niezwykła. I osiągnęłaś to, o czym marzyłaś i czego pragnęłaś - a pragnęłaś świętości. Wiem, że Boże tajemnice są wielkie i niezgłębione, Dlatego też i moje ROZMOWY z Tobą będą wciąż NIEDOKOŃCZONE…
Tak Cię nazywano z wielką miłością już od dzieciństwa. Rosłaś jak kwiat cieplarniany w klimacie ciepła rodzinnego. Chroniona przed każdym podmuchem wiaterku zwiastującego jakieś niebezpieczeństwo. Otaczana czułą troską kochających rodziców aż do ostatnich ich dni, Po szkolnej wywiadówce, pod Twoimi ocenami na kartce, ojciec Ci napisał:
"Jesteś brylantem.
A Tatuś Ci życzy, aby świat dal Ci odpowiednia oprawę."
Niżej były słowa matki:
"Nie szukaj Dziecino szczęścia wśród świata,
szukaj go w swojej duszy.
Bogu dziękuj za wszystkie laski.
Umiej je dzielić między bliźnimi,
byś <talentów>, które Ci Ojciec Niebieski użyczył,
użyła ku chwale Jego i dla dobra bliźnich".
Tę sentencję rodziców przypieczętowałaś swoją inwokacją, skierowaną do Boga:
"Boże, daj, żebym była dobra
i miała odwagę dawać dobry przykład".
Za miłość rodziców odwzajemniałaś się również miłością. Nie chciałaś nigdy w niczym ich obrazić. A gdy Ci się coś zdarzyło, co nazywałaś przykrością - natychmiast przepraszałaś. Było Ci wtedy bardzo smutno i mówiłaś:
"Czuję, że wcale nie chciałam zrobić Mamusi przykrości.
I tak mi smutno.
Znalazłam na schodach rzucony fiołek.
Zdaje mi się, że dziś jestem opuszczona,
odrzucona, jak on".
I zaraz postanawiałaś sprawić im jakąś radość. O to się też modliłaś:
"Za wszelką cenę trzeba krzesać radość!
Matko Boża, pomóż".
A po Komunii św. mówiłaś Panu Jezusowi:
"Postanowiłam sobie,
że będę promyczkiem dla Rodziców".
I dzieliłaś z nimi trudy dnia codziennego. A oni byli dla Ciebie wzorami pod każdym względem. Korzenie rodzinne miałaś zdrowe. Ojciec - to gorący patriota, wielki Polak. Matka - szlachetna Pani, o duszy bogatej w dobroć. Obydwoje byli pedagogami, toteż wiedzieli, jak wychowywać dzieci. Od nich przejęłaś wiele cech i zalet, a także doświadczenie życia religijnego.
* * *
W domu uczyłaś się kochać Boga i ludzi. Czuwać nad czystością duszy, by wzrok mieć przejrzysty, pozwalający dostrzec we wszechświecie Piękno i Miłość. Cała natura mówiła Ci o Bogu. Twoja wrodzona wrażliwość dostrzegała w przyrodzie wszystko, aż do szczegółów. Pełna zachwytu mówiłaś:
"Najlepiej lubię myśleć o Bogu.
Patrząc na chór gwiaździsty - widzę,
jakim bezmiarem jest Bóg,
a jakim pyłkiem ziemia, a co dopiero my".
"Był ranek i gdy się patrzyło pod słońce
na łąki w dole pokryte rosą to serce przejmował zachwyt
i nadmiar uwielbienia dla Boga,
Którego za chwilę miałam przyjmować w Komunii św.
do serca".
"Maj w tym roku jest specjalnie cudny.
Nigdy kwiaty nie wydawały mi się tak piękne, jak teraz.
Jest ich tyle naraz.
Jakie musi być niebo.
I jaka śliczna Matka Boża - Lilia Czystości?"
Byłaś refleksyjna i bardzo spostrzegawcza. A swoje obserwacje czasem przelewałaś na kartki pamiętnika:
"Przed oczyma staje mi obraz zachodzącego słoneczka.
Potem mrok i za chwilę niebo zasiane jest miliardem gwiazd,
wyglądających jak srebrne dukaty…
Czy nie piękny widok?
A wtedy, gdy gwiazdka spada,
zostawiając po sobie jasną smugę, czyż się nie zdaje,
że to jakaś duszyczka unosi się na poświacie do nieba,
zostawiwszy na ziemi swą gwiazdkę".
Podczas wakacji, gdy wyjeżdżałaś z rodzicami gdzieś w góry, upajałaś się cudami przyrody. Umiałaś patrzeć i podziwiać Piękno w niej zaklęte. Byłaś jeszcze młodą, ale już dojrzałą duchowo. Świadczyły o tym także Twoje głębokie refleksje i obserwacje świata.
"Muszyna jest pięknie położona w wielkiej i szerokiej dolinie,
dookoła które/piętrze się góry.
Najbardziej podoba misie <Zamczysko>,
gdyż jest to góra ponura, dzika
o nagich i prostopadłych zboczach wschodnich,
zaś reszta porośnięta jest ślicznym lasem jodłowym".
* * *
Twoje beztroskie młodzieńcze życie, niestety, było przeplatane chorobami, różnymi dolegliwościami. Dlatego z tego powodu wiele cierpiałaś; musiałaś opuszczać lekcje w szkole, nadrabiać zaległy materiał. Jednak w nauce nie miałaś braków. Byłaś zdolną uczennicą.
Bóg wyposażył Cię w wiele <talentów>, którymi umiałaś mądrze rozporządzać. Byłaś roztropna w stosunkowo młodym wieku, mocna duchem i stanowcza wolą. Z pewnością odziedziczyłaś to po swoim ojcu. Wykazałaś to raz przy zdobywaniu krzyża na górze <Malnik> w Muszynie. Do zawodu stanęłaś wtedy ze swoimi koleżankami. Postanowiłaś zdobyć go pierwsza. I tak musiało być! Miałaś wówczas 12 lat. W pamiętniku o tym wydarzeniu tak zapisałaś:
"Potem jeszcze jeden wysiłek i…
wysoki, olbrzymi, drewniany krzyż.
Ja pierwsza dotknęłam się jego, gdyż pierwsza zdobyłam szczyt.
Po powrocie do domu strasznie byłam dumna z tego,
iż byłam pod krzyżem na <Malniku>.
Pytam się Madzi: Byłaś kiedy na Malniku? -
Nie - a ja byłam!".
W przyszłości zechcesz zdobywać szczyty świętości. I w tym będziesz tak samo stanowcza i konsekwentna do końca, aż ją zdobędziesz.
Zechcesz żyć tylko dla chwały Boga po nic więcej. Ale zanim osiągniesz wyznaczony tenże cel życia - przejdziesz przez wiele zmagań i walk. Zdobycie krzyża na <Malniku> - to dopiero początek przyszłych osiągnięć, daleko większych.
Na razie, w dalszym ciągu pozostawałaś pod czułą opieką rodziców, którzy nieustannie czuwali nad swoją kochaną córeczką - Nusią.
Po "podstawówce" uczęszczałaś do szkoły średniej. Był to nowy etap Twego życia bardzo ważny. Szkoła bowiem kształtuje umysł i doskonali człowieka. Rodzice, troszcząc się o Twoje dobre wychowanie - postanowili zapisać Cię do szkoły prowadzonej prze siostry zakonne - Niepokalanki. Prowadziły one dla dziewcząt 4-letnie gimnazjum i 2-letnie liceum. Tam więc rozpoczęłaś naukę w 1933 r. a ukończyłaś ją zdaniem matury w 1939 roku. Był to okres Twojej formacji intelektualnej i duchowej.
* * *
Szkoła Sióstr Niepokalanek kierowała się programem nauczania i wychowania, danym przez Założycielkę Zgromadzenia - M. Marcelinę Darowską - dziś już Błogosławioną. Żyła ona w czasach niewoli. Polska znajdowała się wówczas pod zaborami i z utęsknieniem czekała na wyzwolenie. Co światlejsi Polacy - głównie na emigracji - mobilizowali siły do walki o niepodległość, Wśród nich znajdowała się Marcelina Darowską, która odrodzenie narodu widziała w odrodzeniu moralnym polskiej kobiety. Dlatego pracę zaczęła od dziewcząt. W tym celu zakładała szkoły i internaty.
W 1874 r. założyła nową placówkę Zgromadzenia w Jarosławiu, wraz ze szkołą średnią dla dziewcząt. Siostrom nauczycielkom wytyczyła gotowy program nauczania i wychowania, którego musiały ściśle się trzymać przez wszystkie lata. U podstaw programu leżały następujące zasady:
"Bóg wszystkim - przez wszystko do Boga"
"Bóg nas stworzył Polkami"
"Wierność obowiązkom stanu i miejsca swego".
* * *
Do takiej szkoły uczęszczałaś Anno Kochana, przez sześć lat. Tam, Bogiem i polskością krzepła Twoja młodość. pod troskliwym okiem Pani Jazłowieckiej znajdującej się w kaplicy Sióstr - i przy pomocy wychowawczyń kształtowałaś swoją osobowość. Matce Niepokalanej zwierzałaś się ze wszystkiego, gdyż Jej zaufałaś bezgranicznie. Ona znała wszystkie Twoje tajemnice, myśli i pragnienia. W sercu rozpalała coraz większą miłość do Boga i ludzi. Z Panią Jazłowiecką obcowałaś na co dzień. Byłaś blisko przy Jej Sercu. Zauroczona Jej miłością i pięknem - już wtedy postanawiałaś na Jej wzór oddać się innym na służbę. Powiedziałaś:
"Mateńko Boża, wspomóż moją wolę i daj,
żebym odtąd życie na służbę drugim Tobie poświęciła".
* * *
Lata szkolne wykorzystałaś na naukę i rozwój własnej osobowości. Wszystko to wymagało nieustannej pracy nad sobą. W tym byłaś dla siebie bezwzględna, twarda i wymagająca. Już tak wcześnie zrozumiałaś, że tylko silna wola i prawy charakter stanowią o wartości człowieka. I że jest to podstawą pod budowanie i rozwijanie dobra w duszy ludzkiej. Dopiero na tym fundamencie będzie można budować świętość. Były to zasady twarde - ale jedynie słuszne. Trudne - ale konieczne. Wymagające bohaterstwa - ale prowadzące do doskonałości. I Ty bez wahania weszłaś na tę drogę pracy nad sobą. Już wtedy, gdy byłaś uczennicą - chciałaś być bohaterką w świętych sprawach. Mówiłaś:
"Chcę być bohaterką…
Niebo wielkie, piękne i moje…
Chciałabym wykorzenić już wszystkie moje wady,
a przede wszystkim: samolubstwo, opryskliwość.
Siła woli…
Trzeba sobie raz powiedzieć: Muszę!
Charakter jest to silna i nierozerwalna wola
w kierunku dobra, piękna, ofiary i miłości.
W pokusach - nie!
W natchnieniach - taki
Nie, wolno być miernotą, tylko mocnym człowiekiem.
Do nieba miernoty się nie dostaną.
Do nieba idą bohaterowie!".
Zaraz za słowami poszły Twoje czyny. Zostałaś bohaterką, bo szłaś w kierunku dobra, piękna, ofiary i miłości. Sobie i innym stawiałaś bardzo wysokie wymagania. W postanowieniach byłaś konsekwentna. Nie liczyłaś jednak tylko na swoje słabe siły, lecz z dziecięcą ufnością prosiłaś Boga o pomoc:
"Przemień mnie o Boże i oczyść moje intencje…
Tak chciałabym być lepszą.
Samolubstwo i pycha, to moje główne wady.
O Boże! Dopomóż mi je wykorzenić".
Przy tym, byłaś dobra, uczennicą i wspaniałą koleżanką - jak powie jedna z nich:
"Spośród tamtego grona dziewczynek, Anna wyróżniała się.
I to nie tylko najlepszymi wynikami w nauce,
nie tylko niesieniem pomocy koleżeńskiej innym,
ale pogodą ducha i radością wewnętrzną,
promieniującą na otoczenie.
U niej nie było ani krzty zarozumiałości
czy pewności siebie z tego,
że była zdolną, utalentowaną, mądrą uczennicą,
że mogła imponować innym.
U niej było to takie naturalne i nacechowane prostotą".
Swój sześcioletni trud nauki w szkole - uwieńczyłaś zdaniem matury w 1939 r. Otrzymałaś wówczas świadectwo dojrzałości, Byłaś już wtedy naprawdę dojrzałą osobą.
Anno Droga, mówiłaś często, że "być Polakiem, to żyć bosko i szlachetnie". Być Polakiem, to znać swój ojczysty kraj, a w nim życie ludzi. To ich pokochać. Ile w tym miałaś racji i to całkowitej. Tego uczyło Cię też harcerstwo, to polskie, przedwojenne. Należałaś do niego, będąc już w szkole Sióstr Niepokalanek. Byłaś jego duszą w III Drużynie im. Anny Chrzanowskiej, pełniąc funkcję drużynowej. Harcerstwo otwierało horyzonty: myślenia, widzenia, działania. Byłaś gotowa ze swoimi harcerkami do każdej akcji. Na zbiórkach słowem i przykładem uczyłaś być prawdziwym harcerzem. Entuzjazm, zapał i radość, które Ci towarzyszyły - to był jakby zapłon do ogniska harcerskiego.
Na wycieczkach krajoznawczych i obozach wakacyjnych - uczyłaś dostrzegać w przyrodzie piękno i wzbudzałaś do niej szacunek jako do dzieła Bożego. Po wycieczce do Puszczy Jodłowej napisałaś:
"Myślę, że Harcerstwo ma duże zadanie do spełnienia.
Jesteśmy <leśnymi ludźmi>,
staramy się z szacunkiem i zrozumieniem zbliżyć do przyrody,
jako do cząstki Ojczyzny…
My harcerze musimy uczyć pietyzmu dla przyrody.
Bo tyle jest piękna, tylko ludzie patrzą często na nie
przez zaciemnione okulary i nie widzą słońca…
Puszcza jest tajemnicza, dzika, piękna.
Puszcza jest poważna i wielka…
Poniżej ostępy dzikie.
Nikt nie narusza ładu i spokoju,
bo ładem jest tu wywrócone drzewo,
ładem nieregularność wszelka,
ładem zanikająca ścieżka…"
I zwróciłaś harcerkom uwagę na zapis Stefana Żeromskiego, wyryty na kamieniu, na progu lasu:
"Puszcza nie jest twoja, ani moja, ani nasza, ale Boża, święta".
Sama umiałaś patrzeć na świat, na ludzi i tej sztuki uczyłaś innych.
* * *
Harcerstwo uczyło także wrażliwości na każdy przejaw zła: niesprawiedliwości, krzywdy i biedy. Ty zawsze stawałaś w czołówce tych, którzy widzieli potrzeby innych. I zawsze byłaś gotowa do pomocy. Szłaś do domów prywatnych, gdzie na te pomoc czekali samotni, chorzy i niedołężni. Z harcerkami robiłaś u nich porządki, załatwiałaś zakupy, a na święta zanosiłaś im paczki. Idee harcerstwa konkretnie wprowadzałaś w czyn.
* * *
Wśród harcerek, cieszyłaś się dużym uznaniem. Byłaś dla nich wzorem pod każdym względem. Ale czasami spotykały Cię od nich także przykrości. O jednej z nich wspominasz w swoim dzienniczku, Było to przy pożegnaniu, przed zakończeniem roku szkolnego. One wtedy nie podziękowały Ci za to, co im dawałaś. Było Ci z tego powodu niezmiernie przykro i powiedziałaś wówczas:
"Nie mają serca, nic nie odczuwają,
że przecież od nich odchodzę,
że przecież trzeba by mnie jakoś pożegnać".
Potem szukałaś dla nich usprawiedliwienia:
"To może samolubstwo z mojej strony,
ale jest mi strasznie przykro, że nie są, harcerkami".
To wielkie poczucie odpowiedzialności wyrwało z Twego serca tę skargę. Mimo wszystko, miałaś dla nich ogrom wyrozumiałości. Dlatego nie zniechęcałaś się, a przykrości ofiarowywałaś Bogu. W pokorze serca mówiłaś:
"Nie mogłam się opanować, może to i lepiej,
może zrozumieją, że nie bardzo są w porządku.
Pani Jazłowiecka,
ofiaruję Ci tę przykrość z prośbą,
żebym dalej prowadziła moje dziewczynki tak, jak dotąd…
Dobrze, że przynajmniej czuję,
iż mój obowiązek spełniłam"
Zachowałaś się jak przystało na prawdziwą harcerkę; ze świadomością swoich słów i czynów i z poczuciem odpowiedzialności.
* * *
Potem przyszła straszna wojna światowa i ciemna noc okupacji. Powiało grozą śmierci i zniszczeniem ledwo co odrodzonej Polski. Posypały się bomby. Kraj pokrył się gruzami i mogiłami. Kwiat młodzieży poderwał się do walki. Kto może - za broń! Ty, jako harcerka dałaś wtedy przykład odwagi i poczucia obywatelskiego. Zmobilizowałaś harcerki do czynu. Rzuciłaś hasło:
"My harcerki mamy pracować w służbie opieki nad dziećmi.
Kopiemy rowy, uszczelniamy piwnice…
Kompletujemy apteczkę…
Robimy teraz zapasy: mąka, cukier, herbata, świece…".
I stanęłaś do czynu. Zgłosiłaś się do szpitala, by tam służyć rannym, nieść pomoc jeńcom. O przeżyciach z pierwszych dni wojny zapisałaś w dzienniczku:
"Dziś już dwunasty dzień wojny.
Jużeśmy razem dużo przeżyli.
Ale Bóg z nami i Królowa Korony Polskiej.
Dotychczas cudem uniknęliśmy kilka razy śmierci".
* * *
Wojna dotknęła wszystkich. Najbiedniejsze były dzieci; często opuszczone i głodne. Twoje czułe serce pomyślało o zorganizowaniu dla nich akcji pod nazwą kromka chleba. Jedzenie, ubranie, obuwie, leki, które uzbierałyście u bogatszych ludzi - to było wszystko dla tych dzieci. Radowało się Twoje serce, gdy się dowiedziałaś, że niejedno dziecko, w ten sposób uchroniłyście od skrajnej nędzy, a nawet śmierci. Angażowałaś się również w akcję RGO, gdzie poszerzały się Twoje możliwości udzielania pomocy innym.
* * *
Akcje harcerek zataczały coraz szersze kręgi. Ranni, chorzy, samotni z najbliższego otoczenia czekali na pomoc. Twoje serce nie miało granic w miłowaniu i nakazywało widzieć całą Polskę znajdującą się w potrzebie. Boleśnie przyjęłaś wiadomość, że padła w Powstaniu Warszawa. że zgniótł ją wróg z obu stron: z Zachodu i Wschodu. Myślałaś, jak jej pomóc? Możliwości były ograniczone. W końcu pozostało tylko na zbieraniu pieniędzy, chociaż i to było dużo. Liczyła się Wasza solidarność z tymi, którzy cierpieli. Powiedziałaś:
"Zbieramy na pomoc Warszawie.
Chce się płakać, bo to dopiero aż ją zdobędą…
Jak ktoś nie miał pieniędzy,
prosiłam o <Zdrowaś> za Warszawę".
Sobie i harcerkom stawiałaś wysokie wymagania. Chciałaś, by Wasza miłość była bezinteresowna, bez nagrody, nawet bez uśmiechu dla siebie. Przypominałaś im o tym.
"Tak się boję zgubić w drobiazgach
i tak się boję, abyśmy się nie ograniczyły
do zbierania uśmiechu dla siebie.
Boże, naucz nas kierować uśmiech podzięki ku Tobie!
Tyle jest trudności i brak czasu,
ale pomóż nam zapomnieć o sobie, dodaj sił,
abyśmy to, czego pragniesz - wykonały".
Tę troskę o dobro duchowe rozciągałaś także na całą młodzież. Obawiałaś się, by w tej strasznej zawierusze wojennej nie straciła wiary i nadziei. I o to się modliłaś:
"Królowo Pokoju, czuwaj nad nami,
abyśmy byli czerwonymi płatkami róż św. Tereni -
młodzieżą, co myśli, walczy, wierzy…"
Po chwili dodałaś:
"Kwiaty opadają, ale czy więdną na zawsze…"
A potem z ogromną nadzieją w sercu sama sobie dałaś odpowiedź:
"Nie! Życie się dopiero zaczyna!".
* * *
Wojna i okupacja niosła coraz większe spustoszenia materialne i moralne. .Powiększała biedę i nędzę ludzi. Widziałaś, jak transporty jeńców i rannych przesuwały się przez miasto. Wyciągali oni ręce i błagali o pomoc. Patrząc na nich, mówiłaś z bólem:
"Rannych wiozą na gnojownicach - niekiedy bez opatrunku.
Rany ich są opatrzone gufrowaną bibułą.
Wołają chleba.
Ludzie dają, co mogą…
Mój Boże, żal mi ich wszystkich"
Współczułaś każdemu, nawet wrogom, którzy także znaleźli się w śmiertelnym zagrożeniu. O jeńcu niemieckim powiedziałaś:
"Tak mi go żal, choć wróg".
Bolałaś też nad biednymi wokół siebie, których było coraz więcej. Ze smutkiem o nich mówiłaś:
"Co druga rodzina - to biedna.
Jeśli jeszcze umieją znosie ją ofiarując Bogu,
to o polowa maleje,
ale bez ostoi jest bardzo ciężko"
"Tyle smutku, tyle chorób,
tyle nagłej i niespodziewanej śmierci.
Niech nas to wszystko do Boga zbliża.
A Matka, Królowa Pokoju, niech wyjednywa laski,
które w jednej chwili mogą nawrócić serca".
Smutno Ci było, gdy nie mogłaś rozwiązać wszystkich problemów. W tym zakłopotaniu mówiłaś:
"Tyle biednych wokoło i tyle pracy zaczętej.
Co robić z takimi Romciami, co nie wiedzą o Bogu?
Co robić z chorą na ul. Polnej?
Tyle dusz i ciał woła o ratunek?
Nie jesteśmy w stanie pomóc wszędzie, ale chcemy".
W swoim życiu na pierwszym miejscu zawsze stawiałaś sprawy Boże. Troska o panowanie Królestwa Bożego w duszach ludzkich - była zasadniczym celem Twego życia. Pracę zaczynałaś od siebie. Potem brałaś pod uwagę najbliższe otoczenie, aż w końcu sercem i myślami wybiegałaś także do tych, którzy znaleźli się poza granicami Polski; gdzieś daleko na froncie, Syberii, Katyniu. O ich losie już wtedy wiedziałaś i z rozrzewnieniem mówiłaś:
"Pamiętam jak łzy mi upadły na paczkę Jasia,
bo słyszałam, jak dzieciom zamarzły łezki - w pociągach,
gdy ich wywożono, bo mamy nie było".
A potem dodałaś:
"Smutno jest tak bardzo - jak obuchem w głowę.
To Katyń potworny - to inne wieści,
ale to są właśnie te czarne dni".
Twoja ogromna wrażliwość nie pozwoliła Ci spać spokojnie i myśleć tylko o sobie. Gdy pomyślałaś, że inni ludzie są głodni, zmarznięci - było Ci smutno i źle. Sama o tym mówiłaś:
"Jest mi ciepło i dobrze, a jednak źle, jak pomyślę o innych,
co trzęsą się z zimna i głodu…
Oj biedne, głodne dzieci - ile teraz ludzi głoduje,
a ja nie umiem się nieraz opanować, gdy jestem głodna".
By lepiej zrozumieć ciężką sytuację drugich, radziłaś, by siebie postawić na ich miejscu.
"Jeśli chcemy odczuć nędzarza,
postawmy siebie na jego miejscu
i nie zdzierajmy z niego jego biednych szat,
aż mu przygotujemy czystą białą szatę".
Mówiłaś tak, mając na uwadze przede wszystkim czystość duszy. Bo dla Ciebie sprawa ta była bardzo ważna. Po pogrzebie osoby, która zmarła bez spowiedzi, z ogromnym zatroskaniem powiedziałaś:
"Na przyszłość trzeba silniej dbać
o spowiedź ostatnią chorych - koniecznie!!!
Ile biednych, starszych i dzieci - ale…
łaska Boża mocniejsza.
Daj im Boże nawrócenie".
I nie zadawalałaś się samym poznaniem faktów. Ty od razu działałaś i żarliwie się modliłaś:
"Boże, wejdź do tych nor wszystkich, do tej nędzy,
do tych dusz często bardziej nieszczęśliwych niż grzesznych,
bo czy zawsze są one w stu procentach winne?.
Jak na przykład ta kobieta z Łazów,
co się tak chce otrząsnąć z grzechów, a jak, gdy tak zabrnęła?
Ale Bóg nie da jej zginąć,
bo źle j ej bez Niego i płacze, i wie, że chora".
A potem miałaś ogromną radość, gdy dowiedziałaś się, że ta kobieta wyspowiadała się. I byłaś za to wdzięczna Bogu.
"Tak się cieszę spowiedzią tej kobiety z Łazów.
Bóg kieruje duszami…
A teraz niech jej Matka Boska wyprosi wytrwanie".
I zaraz myślałaś o następnych duszach, jak je pozyskać dla Boga,
"Mam jeszcze na sercu Marysię B. i moją Julcię.
Obie są podobno na złej drodze.
Niech ich Bóg nawróci!
Ile jest dusz zbłąkanych, a ile takich,
które jeszcze nigdy nie by ty przy Pasterzu".
W gorliwości mało kto Ci dorównywał. Troska o Królestwo Boże w duszach ludzkich - to cel Twego życia. Młoda byłaś, a już tak wewnętrznie dojrzała. Dziś podziwiamy Cię za to. A Ty w tym nie widziałaś nic nadzwyczajnego. Twoje zatroskanie o Boże sprawy było zwyczajnością. Bo tak powinno być! Ty tak rozumiałaś. Dziś już znamy klucz do tych tajemnic; Po prostu; w Twoim sercu było Królestwo Boże. Żyłaś dla chwały Boga - po nic więcej!
* * *
Na temat Bożych spraw wypowiedziałaś tyle pięknych myśli, sentencji. Zapalona i niesiona gorliwością, mówiłaś:
"To wszystko nic - jedno jest ważne: służyć Bogu,
jak On chce i budzić Boga w sercach
A my często rozpraszamy się na drobiazgi, dla ambicji
Naucz nas Boże Twoich dróg, zniszcz stare "statki".
Ty nas prowadź".
I nieustannie modliłaś się za wszystkich:
"Jest tyle chorych na duszy i ciele wokoło…
Tak chce się im pomóc, ale ufam Bogu i sama się modlę
i trzeba ofiarowywać się za te dusze o tyle biedniejsze…
Proszę Cię Jezu za tych, co dziś umierają,
żeby umierali w Tobie…
Tyle jest naokoło dusz, które Bóg pragnie mieć swoimi.
Są ślepi miłujący ślepotę, chorzy lubiący swoją niemoc,
słabi nie chcący siły…
Boże, jakże chcę Ci dać, choćby tego żandarma".
Siłę i mądrość do wszelkich działań, czerpałaś z samego Źródła - od Chrystusa. Do Niego szłaś prostą drogą - przez Maryję. Jej powierzałaś swoje apostolstwo. Mówiłaś:
"Chciałoby się wszystkim pomóc,
rany zagoić, dusze ratować, a tu się jest tylko sobą,
ale oddaję pod opiekę Matce Bożej to moje apostolstwo.
Niech nas nauczy, jak przyj da jeszcze gorsze czasy
dzielić z bliźnimi bodaj garnek gorącej wody".
Swoją gorliwością apostolską sięgałaś bardzo daleko. Myślałaś już wtedy o misjach, o zaniesieniu Bożej prawdy tam, gdzie jej jeszcze nie znali. Miałaś nawet jakby Jakąś wizję co do Polski i swoją w niej rolę.
"Przed Polską otwiera się teraz cudne posłannictwo -
misje na Wschodzie.
Kiedyś chcę brać czynny udział.
Teraz co sobotę w tej intencji przyjmę Komunię św.
i będę się modlić o pomoc dla naszej Ojczyzny w tej sprawie…
Kiedyś przed nami wielkie zadanie.
Mało jest być przedmurzem,
trzeba sięgnąć i do tych,
co są za murami, co nie wiedzą o świetle".
I byłaś gotowa jechać na misje. Jednakże wojna i okupacja nie pozwoliły Ci na to. Pozostałaś tylko na modlitwie, która miała wielką siłę i moc misyjną.
"Teraz się tylko modlę o misje na Wschodzie
i żebyśmy tam spełnili swoje posłannictwo.
Niech Bóg mną kieruje.
Może mnie właśnie tam przeznaczy do czynu,
obojętnie w jakim charakterze".
Anno Droga, Jakby mało było Ci tego, w swej gorliwości poszłaś jeszcze dalej. Zaangażowałaś się w tajne nauczanie w zakresie szkoły średniej Chciałaś pomóc w odrabianiu strat zadanych polskiej inteligencji przez najeźdźcę. Do akcji stanęłaś obok innych nauczycieli i swego ojca44. Znałaś wagę tajnego nauczania i działalności konspiracyjnej. Wiedziałaś, że to było ratowanie kultury i tożsamości narodowej, ratowanie młodej inteligencji, umacnianie jej postaw moralnych i patriotycznych. Twoi uczniowie korzystali nie tylko z przekazywanej przez Ciebie wiedzy, ale także i z przykładu życia, jaki dawałaś im z całą swoją rodziną. Potwierdza to jeden z nich:
"U Państwa Jenke otrzymywałem to, czym cała rodzina żyła,
a więc przykład chrześcijańskiego życia,
nie mówiąc już o zdobytej wiedzy".
Dawałaś przykład nie tylko w domu, na lekcjach, ale wszędzie - zauważa ten sam uczeń;
"Codziennie spotykałem Annę w kościele farnym,
biorącą udział we Mszy św.
Była bardzo skupiona i zatopiona w modlitwie…
Był to nieustanny ciąg pięknego przykładu".
W swoim życiu i ocenie siebie - zwłaszcza od strony duchowej - zda się, że byłaś bliska św. Pawłowi, który znając swoje słabości, z którymi nieustannie walczył - powiedział:
"Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości,
aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.
Dlatego mam upodobanie w moich słabościach,
w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach,
w uciskach z powodu Chrystusa.
Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny".
(2 Kor 12,9-10)
O sobie zawsze miałaś krytyczny sąd. Widziałaś u siebie zalety, ale również i wady, słabości z którymi nieustannie walczyłaś. Ciężki okres wojny i okupacji był dla Ciebie - jak mówiłaś - "czasem krystalizacji ducha". Swoje postępowanie poddawałaś pod osąd spowiednika. Na te czasy był nim ks. Stanisław Szpetnar - kapelan Sióstr Niepokalanek. Jemu powierzałaś swoje tajemnice duchowe. W pamięci utkwiła Ci jedna bardzo ważna spowiedź z całego życia, o czym też zapisałaś w pamiętniku:
"Spowiednik powiedział.
że przede mną wielkie posłannictwo,
że cos muszą zdziałać dla Narodu,
coś po sobie zostawić - w słowie i piśmie.
Teraz, dla mnie czas hartowania, oświecenia i modlitwy,
potem kiedyś przyjdzie czas działania,
do którego muszę się przygotować…
Kazał mi ufać w miłosierdzie Boże i modlić się za innych,
wynagradzać za Polskę i grzeszników".
Słowa spowiednika uznawałaś jako słowa samego Chrystusa. Tylko nie rozumiałaś na czym to posłannictwo miało polegać. Dlatego modliłaś się do Ducha Świętego. Prosiłaś, by Ci rozjaśnił umysł i serce:
"Boże, dopomóż mi,
abym wypełniła wszystkie zamiary Twoje wobec mnie.
Chcę być lepszą.
Chcę apostołować i zapomnieć o sobie.
Muszę pracować nad umysłem i duszą.
Wskaż mi Panie Jezu drogę i przygotuj na służbę Tobie…
Ksiądz Szpetnar powiedział mi,
że Pan Bóg dał mi 5 talentów -
nie wolno mi ich zmarnować, ale pomnożyć.
Duchu Święty,
wskaż mi w jaki sposób mam się teraz kształcić
umysłowo i duchowo".
Podziwu godna była Twoja pokora. Z prostotą dziecka i szczerością przyznawałaś się do swoich grzechów i słabości. W pamiętniku zapisałaś wiele uwag na ten temat. Oto jedna z wielu:
"Czasem jest mi bardzo smutno,
bo jestem strasznie zła, przewrotna
i podła pod każdym względem.
Jakże jestem mała i nędzna.
W ogóle - wszystkie dobre uczynki łatwo mi przychodzą,
więc co to za zasługa ?
Silna moja wola jest bardzo problematyczna…".
Wzruszający obrazek opisałaś również w swoim pamiętniku: zachowanie się dziecka z kwiatami. W tym obrazie widziałaś siebie.
"Wieczorem byłam w kościele mocno rozklekotana
przekonana, że nic nie wartom.
I wtedy przyszło maleńkie dziecko
z olbrzymią naręcza kwiatów -
kolorowych astrów.
Było samo i nie wiedziało, gdzie ma zanieść te kwiaty.
Bezradnie się rozglądało.
Zaprowadziłam je do zakrystii, potem gdzieś znikło.
I nie wiem czemu, ale tak pomyślałam,
że jednak Pan Bóg nie gniewa się na mnie w tej chwili,
że nawet widzi kwiaty moje, o których nawet już nie wiem…".
Dobrze rozumiałaś prawdę, że ludzką rzeczą jest grzeszyć, ale szatańską nie powstawać, Dlatego ze swoich upadków, z pomocą Boga i Matki Najświętszej szybko się podnosiłaś. W wielkim zaufaniu Bogu, mówiłaś:
"Leżę na dwie łopatki.
Ale Bóg właśnie lubi pomagać w takiej sytuacji.
Nie wolno mi iść samej".
W tych swoich słabościach byłaś bardzo ludzką, jak każdy człowiek. Przyznawałaś się do nich i walczyłaś z nimi do końca, w każdy możliwy sposób. Dlatego nie można było o Tobie powiedzieć, że byłaś nadzwyczajna, bezbłędna. Może dlatego byłaś bliska każdemu błądzącemu? Może dlatego wokół Ciebie skupiali się ludzie słabi, zagubieni i odtrąceni przez społeczeństwo?
Ty nie dziwiłaś się słabościom innych ludzi, tylko pomagałaś z nich powstawać. Na Tobie sprawdziły się słowa Pisma św., że "moc w słabościach się doskonali". Na karty pamiętnika przelałaś wiele ostrych ocen o sobie, uznając je za prawdziwe. Między innymi powiedziałaś:
"Jestem teraz owieczką całkiem na bocznej drodze,
ale ufam, że Pan Jezus mnie szuka.
Jak bardzo jest mi przykro i smutno, że tak rzadko o Nim myślę!
Czasem w ogóle nie chce mi się pracować nad sobą,
a tylko cieszyć się życiem, a nawet takimi rzeczami,
które wprowadzają mnie w obrzydzenie.
Przychodzi chwila buntu i myślę, po co mi się umartwiać,
żyć dla innych… myśleć o Bogu…
Zapominam po co żyję".
"Tak mi czasem na duszy ciężko,
ale staram się uśmiechać,
wszystko czynić dobrze, chętnie, radośnie.
Jestem jakaś taka strasznie oziębła, nic mnie nie cieszy.
Boże, wszystko raczej robię z obowiązku, żeby być korekt.
A może to jest właśnie miłość Boża?".
Po refleksji gorąco prosiłaś Boga o pomoc.
"Mam strasznie słabą wolę… Boże, daj mi dużo laski".
* * *
Wszędzie, gdzie chodziło o walkę dla dobrej sprawy - byłaś pierwsza i zawsze dzielna, mimo, że mówiłaś, że brak Ci czasem odwagi do walki. Było to tylko takie pozorne stwierdzenie. Twoi znajomi powiedzą co innego:
"Anna miała skłonność do gniewu,
ale bardzo pracowała nad tą wadą.
Miała wielkie powody do pychy,
ale bardzo zwalczała miłość własną".
Podobnie powiedziała Twoja kuzynka:
"Anna bardzo pracowała nad sobą.
Z natury bowiem była porywcza,
lecz natychmiast reflektowała się
i panowała nad sobą, co było widoczne".
Opanowałaś swoją "buntowniczą" naturę - jak mówiłaś - dzięki współpracy z łaską Bożą. Rozumiałaś, że bez pracy nad sobą i pomocy Boga - nie zniszczysz w sobie "starego człowieka", skłonnego do zła. Uparcie i wytrwale zwalczałaś własne "ja", by w duszy zrobić miejsce jedynie Bogu. I to Ci się udawało. Dlatego spełniły się na Tobie Twoje własne słowa:
"Być dzielnym niełatwo,
ale i nietrudno z pomocą Bożą".
Ledwie ucichły złowieszcze warkoty samolotów i przygasły pożary po wybuchu bomb - a już Polacy od nowa poderwali się do życia, ciesząc się pokojem i wolnością. Życie powoli przychodziło do normy. Lasy pustoszały od partyzantów, chłopcy wracali już do domów. Rolnicy wyrównywali ziemię po bombardowaniu i okopach. Szkoły wypełniły się dziećmi. A w Krakowie Alma Mater otworzyła swoje podwoje dla studentów. Dla Ciebie też. Bo przecież tak bardzo pragnęłaś studiować. Natychmiast pośpieszyłaś się z załatwieniem wszelkich formalności; wysłałaś potrzebne papiery i zostałaś przyjęta na Wydział Humanistyczny - filologię polską. Byłaś wtedy bardzo szczęśliwa, wszak ziściły się Twoje pragnienia, które nosiłaś w sercu przez długie lata. Trwając w tym szczęściu, mówiłaś:
"Mam tyle pragnień: ukończyć medycynę,
dużo czytać, podróżować, pisać książki -
dużo dobrego zrobić".
Wcześniej miałaś pragnienie zostać lekarzem, ale słabe zdrowie nie pozwalało Ci na odbycie tak ciężkich studiów, jakimi jest medycyna. Pogodziłaś się z tym, mówiąc:
"Chcę być lekarzem, ale czy Bóg nie zechce,
abym leczyła nie ciała, tylko dusze?".
Nadszedł pamiętny dzień 10. X. 1945 r., kiedy to pożegnałaś dom rodzinny i wyjechałaś na Jagiellonkę. W dzienniczku odnotowałaś:
"Oddaję wszystko Sercu Maryi…
Jadę!
Mamusia tu. Tatuś-w Rakietnicy pracuje,
Jaś daleko, Marysia w niebie.
Ciężko będzie ale <fiat>.
Jadę z ufnością i chcę pragnąć tylko Gwiazd!
Boże, Ojcze - prowadź!".
Odtąd, przez naukę zechcesz wznieść się wyżej, "aż do Gwiazd". Zechcesz lepiej poznać świat, jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga i ludzi. Do nauki od początku podchodziłaś poważnie. Mówi też o tym Twoja koleżanka:
"Często można było spotkać Annę
pracującą - w bibliotece seminaryjnej lub w Jagiellonce".
Korzystałaś z wykładów bardzo cenionych i poważanych profesorów, takich jak: Pigoń, Ingarden, Klemensiewicz, Małecki, Wyka. Pod ich kierunkiem kształtowałaś swój umysł i serce. Ku temu wykorzystywałaś każdą chwilę.
* * *
Studia ubogacały Cię wszechstronnie: intelektualnie i duchowo. Od początku można było Cię spotkać tam, gdzie studenci byli mile widziani i potrzebni. W Duszpasterstwie Akademickim przy kościele św. Anny, prowadzonym przez ks. Jana Pietraszko - zajmowałaś jedno z pierwszych miejsc. Tam brałaś czynny udział w rekolekcjach, dniach skupienia, nabożeństwach i pierwszopiątkowych adoracjach Najświętszego Sakramentu.
Twojej obecności nie zabrakło również w drugim Duszpasterstwie, przy kościele św. Floriana - prowadzonym przez ks. Karola Wojtyłę. Słuchałaś już wtedy Jego mądrych konferencji w każdy czwartek i uczestniczyłaś w Drodze Krzyżowej przez Niego prowadzonej we wszystkie piątki. Miałaś to szczęście być blisko przyszłego Papieża. Czy myślałaś o tym? Czy przypuszczałaś wtedy o tym ogromnym wyróżnieniu?. Po latach spotkasz Go tak blisko jeszcze raz; to Jest w 1972 r. w Jarosławiu, w dzień Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej w symbolach świecy i Ewangelii - na zakończenie Peregrynacji w diecezji Przemyskiej. Uroczystość odbyła się w obecności Episkopatu Polski, z Ks. Prymasem Tysiąclecia - Stefanem Kardynałem Wyszyńskim i Ks. Kardynałem Karolem Wojtyłą.
* * *
Na studiach, nie miałaś trudności skupiać wokół siebie akademików, a potem organizować z nimi różne imprezy, wycieczki i wciągać ich do "dobrej roboty", jak twierdzi jedna z Twoich koleżanek:
"Anna ciągle miała innym coś dopowiedzenia.
To informowała o dniach skupienia dla studentów,
to o rekolekcjach, to znów o dobrych książkach.
Zawsze czyniła to z wielkim taktem i nie zniechęcała się,
jeśli ktoś odmówił swego udziału".
W gorliwości nigdy nie ustawałaś, nawet po ukończeniu studiów kontynuowałaś swoją misję. Mówi o tym ta sama koleżanka:
"Ta troska o nasze wnętrze charakteryzowała ją stale,
także wówczas, gdy rozjechałyśmy się po świecie.
Ona czuwała nad nami,
organizowała spotkania o charakterze religijnym…
Widać, jak wciąż czuła się za nas odpowiedzialna"
Wiemy, że siłę, moc, mądrość do takiego życia - czerpałaś z głębokiej wiary, którą żyłaś na co dzień. Potwierdza to inna Twoja koleżanka:
"Anna zostanie w mojej pamięci
jako chodząca piękność, dobroć, serdeczność
oraz to, że umiała godzić życie z wiarą".
Wszystko, co zbliżało do Boga - było dla Ciebie najważniejsze. Sodalicja Mariańska Akademików najbardziej spełniała Twoje oczekiwania w tym względzie. Dlatego od pierwszych chwil stałaś się Jej członkiem. I od razu dałaś się wszystkim poznać, kim jesteś i co myślisz, a także, co zamierzasz czynić. Krótką charakterystykę Ciebie i Twej pracy w Sodalicji, dają akademicy. Oto ich głos:
"Pamiętam Annę jako wspaniałą koleżankę,
sodaliskę niezwykle gorliwą, oddaną sprawie maryjnej,
koleżeńską, doskonałą organizatorkę.
Pamiętam uroczyste <opłatki>
i kurs instruktorski Sodalicji Mariańskiej.
Zawsze podziwiałam ją dla jej pomysłów i inwencji twórczej.
Dla wszystkich miała otwarte serce,
uśmiech na pogodnej, spokojnej, ale poważnej twarzy.
Dla mnie była wspaniałym przykładem dziewczyny,
która wie, czego chce, do czego dąży, czego pragnie".
O Tobie, jako Sodalisce wypowiedział się również Twój kolega, który obserwował Cię uważnie:
"W Sodalicji Anna Jenke, zwana Hanką lub Nusią,
pełniła funkcje kierownicze w zarządzie.
Wykazywała tu zdolności organizacyjne
i starała się ożywić działalność Sodalicji.
Rozumiała, że młodym ludziom potrzebny jest,
prócz spraw religijnych,
ruch na łonie przyrody i - wesoły nastrój.
Stąd płynęły jej projekty wycieczek! imprez rozrywkowych,
w których brała czynny udział.
W styczniu 1948 r. Sodalicja Akademicka
utworzyła odrębną sekcję
zwaną szkoleniową i instruktorską,
której członkowie przygotowywali się
do pracy apostolskiej wśród młodzieży szkół średnich.
Chodzili do szkół i tam przy pomocy księży katechetów
organizowali Sodalicję,
a następnie prowadzili także kółka sodalicyjne.
Na tym polu bardzo owocnie pracowała Anna…
Pasją jej była nie tylko nauka,
ale też działalność społeczna.
Miała w tym kierunku odpowiednie predyspozycje.
Przede wszystkim nawiązywała łatwy kontakt z ludźmi…
Stanowiła typ urodzonej przywódczyni,
której talenty kierownicze opromieniała
wzorowa postawa moralna,
budząca podziw i zachwyt, a także niezmierny szacunek.
Wyglądała jak księżniczka wysokiego rodu,
pełna szlachetnej powagi,
ale jednocześnie promieniująca wesołością
i poczuciem humoru.
Zawsze widziałem ją spokojną i zrównoważoną,
przejawiającą optymizm i gotowość niesienia pomocy…
Gdy wyjeżdżałem z Krakowa, byłem u niej się pożegnać.
Podarowała mi wtedy Pismo św.,
wymowny znak, abym Je głosił młodzieży".
Jako Sodaliska udzielałaś się wszechstronnie. W działalności apostolskiej posługiwałaś się słowem i czynem. Pisałaś też wiele artykułów do Biuletynów Sodalicji Mariańskiej Akademików, w których poruszałaś tematy młodzieżowe. Posługiwałaś się językiem żywym, jędrnym, barwnym zrozumiałym przez młodzież. Z artykułów tchnął optymizm, radość życia, dowcip, zachęta do umiłowania Piękna i Dobra. "Słońce w pudełku", "Carpe diem", "Piotr Jerzy Frassati", "Apel Jasnogórski" - oto niektóre tytuły Twoich artykułów. <Talenty>, których udzielił Ci Bóg - owocnie wykorzystywałaś. A wszystko czyniłaś "dla chwały Boga, po nic więcej".
Nazwałaś się "Słoneczną Skałą" nie bez powodu. To był Twój totem harcerski, którym się często posługiwałaś, zwłaszcza przy podpisywaniu artykułów pisanych do Biuletynów Sodalicji. "Skała" - oznaczało to Twój charakter, który miał być twardy, mocny, bezpieczny, trwały. "Słoneczna" - to nazwa dotycząca Twego stosunku do wszystkich ludzi, których spotkałaś na swej drodze życia. Byłaś dla nich pogodna, serdeczna, dobra, ciepła jak słońce. Zestawienie tych dwóch słów - tak bardzo realnie, rzeczywiście oddawało całą prawdę o Tobie. Dla siebie byłaś bardzo wymagająca, twarda i stanowcza. Dla innych - chodząca dobroć, o której przekonywali się wszyscy, którzy Ciebie znali i Twej dobroci doznawali.
Już jako studentka postanowiłaś być "Słoneczną Skałą", ucząc innych pracy nad sobą, świadczenia miłości bliźnim i radości. Ale najpierw pokazałaś to na sobie. Słowem mówionym i pisanym wskrzeszałaś u innych radość życia. W artykule: "Słońce w pudełku" - pisałaś:
"Proponuję wszystkim zamiast świetlicy, uczyć się w sobotę,
a w niedzielę po Mszy św. weekend za miasto na cały dzień…
Niedziela, trzeba żeby się stała naprawdę dniem świętym -
przez to ujrzymy Boga w transparencie przyrody.
Zobaczymy niebo i jak zboże rośnie,
i trochę <kwiatków> św. Franciszka.
I usłyszymy autentycznego słowika.
Przy tej okazji odezwa do Jurka - speca sportowego,
aby dobrze obmyślił trasę i zabrał siatkówkę.
Ponieważ namiętnie lubimy gadać,
więc i to można zaplanować.
Też ładne piosenki, też ogniska - czemu nie?
A może uda nam się pojechać gdzieś o cztery mile?
Przy tej okazji nauczymy się dużo nowego:
brać <słońce w pudełko> na cały tydzień,
ale pod warunkiem, że od niedzieli do niedzieli
nie pozwolimy sobie ani innym na smutne twarze.
W razie czego, sięgniemy po szczyptę słońca,
które jest w nas lub zanucimy <słoneczny marsz>"
Byłaś zawsze radosna i pogodna. A źródłem tej radości była Ewangelia - Radosna Nowina, którą żyłaś na co dzień. Z każdej Twojej propozycji, sugestii tchnął duch radości, przebijał dobry humor i entuzjazm. Dlatego wokół Ciebie skupiało się tylu ludzi. A Ty wtedy miałaś okazję do apostolstwa. Twoje apostolstwo było radosne i było apostolstwem radości. Tak to określali wszyscy, którzy patrzyli na Ciebie z bliska.
"Anna umiała się śmiać i być radosna.
Umiała się cieszyć głęboko i entuzjastycznie
i tą radością promieniowała na otoczenie".
"Słoneczną Skałę" charakteryzuje jej koleżanka ze studiów:
"Ewangelię Jezusa odczytywała Anna dokładnie.
Z tego źródła spływała na nią radość i szczęście,
które z kolei musiało znaleźć swoje ujście także na zewnątrz.
Choć miała twarz poważną, uduchowioną,
ale zawsze uśmiechniętą.
Ona nie przyznawała się do tego, co ją boli, co dokucza.
ona zawsze miała dobry humor
i promieniowała radością mimo wszystko".
Twoje serce napełniało się radością zwłaszcza wtedy, gdy widziałaś wokół siebie jakieś dobro, choćby najmniejsze. Zauważałaś każdy szczegół w ludziach i w przyrodzie także. Umiałaś opisywać zjawiska w sposób barwny, plastyczny - Także Twoje listy - a korespondowałaś dużo - tchnęły radością. Pisałaś ciepłe listy. Życzyłaś swoim Adresatom dużo radości, słońca.
"Słońce niech wschodzi tam, gdzie Ty…
Życzę Ci Kochana słońca w sercu".
"Posyłam Ci dużo, dużo serdecznych pozdrowień,
kwiatów i Słońca, dużo dobrych myśli i pogody ducha"
"Posyłam Ci dużo serdecznych pozdrowień
od pól malowniczych zbożem rozmaitym…
Od liliowych firletek, złotych mleczów,
czerwonych i ceglastych maków i niebieskich niezapominajek.
Jest pięknie i tego Piękna Ci życzę".
W okresie studiów należałaś jeszcze do drużyny harcerskiej "Watra". Kochałaś harcerstwo, dlatego nie rozstawałaś się z nim przez całe życie. Wycieczki, obozy wędrowne podczas wakacji - to pasja Twojej młodości. Twoja koleżanka wspomina jeden z takich obozów, który przeżyła razem z Tobą:
"Wspaniała drużyna harcerska <Watra>.
Obóz wędrowny z Muszyny przez Prehybę,
Trzy Korony, Sokolicę, Piwniczną, Rytro.
Idziemy zmęczone zawsze na końcu, z plecakami,
jako najsłabsze.
Ale Anna, choć sama bez sił,
zawsze chętna do udźwignięcia cudzego ciężaru.
Bierze, zdawałoby się ciężary ponad siły
na swoje słabe, kruche ramiona.
Pomaga innym.
Zawsze widzi tego drugiego człowieka obok siebie
i w każdej chwili nawet na/cięższej.
Lubi powtarzać:
<Smutny święty, to naprawdę smutny święty>.
I stara się uśmiechać.
Uczy piosenek harcerskich,
zaraża pogodą i ufnością".
Rozmiłowana w ludziach i w przyrodzie - najbardziej kochałaś najbiedniejszych i najsłabszych. Już w okresie wojny i okupacji dawałaś temu wyraz, interesując się chorymi, biednymi ludźmi. A już w szczególny sposób interesowałaś się "dziećmi ulicy". Z Twego miłującego serca wypłynęła przecież akcja kromka chleba. Podczas studiów, problem biednych dzieci też nie był Ci obcy. Wręcz, był Ci tak bliski, aż postanowiłaś pisać pracę magisterską na temat: "dziecka ulicy". Będąc już na śmiertelnym łożu - pytałaś o Jerzyka z "Poprawczaka", o "Majkę" - co się z nimi dzieje. Wcześniejsze doświadczenia wysublimowały Twoją wrażliwość na "dziecko ulicy "jeszcze bardziej. Na studiach wiele czytałaś z literatury dziecięcej. Bliżej też poznałaś system wychowania Janusza Korczaka. Korczak od pierwszej chwili zaimponował Ci dla jego głównych idei, które stosował w swoim programie wychowania-Były nimi:
"Zrozumieć, szanować, kochać dziecko.
Zobaczyć w nim człowieka
i wyciągnąć z tego praktyczne wnioski".
Korczakowski program stał się już Twoim. Uzupełniałaś go tylko własnymi doświadczeniami. Rozpracowany temat pracy magisterskiej "dziecko ulicy " jako bogaty materiał teoretyczny - stał się podstawą praktycznego już działania, które podejmowałaś uporczywie i konsekwentnie, aż do ostatnich dni Twego życia. To już nie było działanie "przez białe rękawiczki", ale wejście w środek problemu dziecka/trudnego, zostawionego samemu sobie. We wstępie pracy wytłumaczyłaś o co Ci będzie chodziło. Że nie o dzieci bezdomne w sensie braku mieszkania, ale bezdomne w sensie duchowym. Zaraz na początku pracy piszesz:
"W mojej pracy zajmę się dzieckiem ulicy
pojętym właśnie tak szeroko, począwszy od takiego,
które ma swoje gniazdo rodzinne,
ale z którego pod lada pozorem wypryska na ulicę i plac,
klapiąc bosymi piętami,
a skończywszy na takim,
które dosłownie nie ma gdzie głowy skłonić.
Wtedy za dom można uważać wszystko:
budę psa, i kocioł cegielni, także strych w magazynie papieru".
Przy okazji tej pracy, szczerze i serdecznie otwierałaś swoją duszę, co Cię od dawna najbardziej interesowało i czemu poświęciłaś potem całe swoje życie. Wyrzucałaś sobie dotychczasowe ograniczanie się tylko do akcji zewnętrznych na rzecz dzieci, co według Ciebie, niewiele znaczyło. Ty swoim wzrokiem sięgałaś głębiej i dalej…
"Już w dzieciństwie odczuwałam dziwny urok
bijący od tych <innych> dzieci.
Chętnie bawiłam się z nimi, przyjaźniłam.
Za okupacji niemieckiej z kilkoma koleżankami harcerkami
weszłam w środek problemu.
Dzieci te często kłamały, kradły,
ale byty mądre, samodzielne, życiowo wyrobione.
Dzieci żebrzące - papierosiarze - gazeciarze -
nędza materialna i moralna.
Wszystko wtedy sprowadzało się do jednego:
Jak pomóc?
Skąd wydostać dla nich pieniądze?
Skąd ubrania, buty?
Jak zapobiec wsączaniu się czarnej mazi środowiska
w jasne przecież ich dusze?".
I rozliczałaś się szczerze z przeszłością.
Mówiłaś, że ani Ty, ani Twoje harcerki nie umiały patrzeć
na te biedne dzieci właściwie.
"Wiem, że gubiłyśmy się w drobiazgach,
szukając dla nich szalików,
a zapominałyśmy o tym, co było istotne.
Nie umiałyśmy zrozumieć w nich małego, biednego człowieka,
ale życiowo doroślejszego niż my same".
Byłaś świadoma, że wraz z harcerkami nie zawsze dobrze postępowałaś, że tak naprawdę, to nie znałyście losu "dziecka ulicy". I żałowałaś swego poprzedniego postępowania.
"Żałuję tylko tego,
że mieszkając w <pierwszej bramie>
nie rozumiałyśmy tych dzieci ze suteren.
Byłyśmy podobne niestety do tych,
o których mówią <Dzieci> Brzozy z ironicznym uśmiechem:
paniusie z dobroczynności.
Zęby zrozumieć człowieka,
nie wystarczy do niego dochodzić na chwilę z zewnątrz
i przez rękawiczki podać mu ze słodkim uśmiechem biszkopty,
ale trzeba tak, jak Brat Albert, oblec jego wiosny wór
i podzielić z nim rolę".
Teoretyczna wiedza posłużyła Ci jako podstawa do przyszłej pracy wychowawczej - już na szerokim polu, bo w szkole. Tam będziesz miała wiele dzieci opuszczonych, zaniedbanych. Bezpośrednio zetkniesz się z młodzieżą załamaną psychicznie, znajdującą się nad przepaścią, zagrożoną moralnie. I zechcesz skutecznie jej pomagać. Nawiążesz z nią kontakt, naprostujesz "poplątane ścieżki", uratujesz jej życie, zwłaszcza duchowe. Potrafiłaś to robić doskonale, jako doświadczony wychowawca. Bo Ciebie już wcześniej owiała legenda "dziecka ulicy". I uczyniła Cię wspaniałym wychowawcą, którego utożsamiali z matką, przyjacielem; kimś bardzo dobrym i bliskim wszystkim, a szczególnie "dziecku ulicy".
Mimo Twojego dużego angażowania się w sprawy społeczne, w życie studenckie - wiele czasu poświęcałaś także na swoje życie duchowe. Bardzo dbałaś o jego rozwój. Opierałaś je na głębokiej wierze i modlitwie. Uważałaś, że bez modlitwy, bez łaski Bożej - nic uczynić nie będziesz mogła. Kuzynka, mieszkająca razem z Tobą w Krakowie, była świadkiem Twego postępowania. Mówi ona:
"Widzę Annę pochyloną nad długim stołem,
gdzie w idealnym porządku leżą zeszyty,
notatki, książki, podręczniki.
Ona siedzi, studiuje.
Nieraz znużona zasypia na moment…
Potem klęczy długo z różańcem w ręku,
zamiast położyć się do łóżka,
bo widać było jej wielkie zmęczenie,
Od modlitwy ona nigdy się nie dyspensowała".
Jak widać, nie mogłaś żyć inaczej. Musiałaś swoją wszechstronną, bogatą działalność oprzeć na mocnym fundamencie. Bez tego, Twoja budowla runęłaby przy pierwszym podmuchu wiatru. Bez tego, nie byłabyś "Słoneczną Skałą". Bez tego, nie pokochałabyś "dziecka ulicy". Dlatego miałaś rację, gdy mówiłaś:
To "wszystko jest Łaską", jednym cudem jej działania. Tym zrozumieniem Bożych działań i współpracą z łaską Bożą - wyróżniałaś się od innych dziewcząt. Zauważyła to jedna ze studentek - Twoich koleżanek. Po odwiedzeniu jej przez Ciebie, w swoim pamiętniku zanotowała takie spostrzeżenia:
"Przyjechała Hanka Jenke
po tylumiesięcznej nieobecności w Krakowie.
Porozmawiałam dziś z nią.
Dziwna dziewczyna…
Ile razy na nią patrzę, zawsze mam na myśli Frassatiego.
Ona jest naprawdę w jego typie, tylko, ze starsza i kobieta.
Dziwna dziewczyna…
Jest w niej coś niesłychanie pociągającego i zastanawiającego.
W oczach się mieści tyle głębokości.
Takie dziwne ma spojrzenie.
A jeśli samo spojrzenie jest tak bardzo wymowne i zastanawiające,
to jakie jest samo wnętrze?
Cudowna dziewczyna!
Jest w niej coś takiego,
czego nie ma u Zosi ani Teresy, a nawet u Marysi,
choć są też przecież dziewczyny bardzo głębokie.
Coś porywającego i przyciągającego już nie tylko do siebie,
ale gdzieś wyżej,
tam do Samej Istoty świata i myśli wszelakiej.
Mnie się zawsze zdaje,
że Hanka jest tym idealnym, żywym i prawdziwym wzorem
naszej młodzieńczej świętości.
Ona na pewno jest święta!
W jej spojrzeniu, w całej postawie
widać to bliskie obcowanie z Chrystusem".
Opinia ta, pisana na "żywo", była podsumowaniem całego Twojego studenckiego życia, które było tak bogate, że nie mieściło się tylko w Twojej duszy. To bogactwo rozlewało się na zewnątrz. Już wtedy wiedziałaś, jak mądrze się urządzić, by to życie było tylko "na chwalę Boga - po nic więcej".
Bezpośrednio po studiach, które ukończyłaś w 1950 r. stanęłaś do pracy w Liceum dla Wychowawczyń Przedszkoli w Jarosławiu. Był to okres największego nasilenia stalinizmu, terroru i bezprawia. W szkolnictwie obowiązywał wówczas system wychowania socjalistycznego, który był zupełnie obcy naszej polskiej i chrześcijańskiej kulturze, zrywał z tradycją narodową, a służył Krajowi Rad. Program nauczania oparty był na płytkim, bezsensownym marksizmie i leninizmie. I był skrupulatnie egzekwowany przez komunistyczne władze oświatowe. Nauczyciele byli ściśle rozliczani z realizacji programu. Każde niedociągnięcie, było surowo karane. Rozpoczęły się, w szeroko zakrojonym zakresie, prześladowania i represje. Do tego doszła masowa ateizacja i prześladowanie wierzących. Ten ustrój nie oszczędził nikogo. Sparaliżował każdą dziedzinę życia społecznego i narodowego. Dość ostre narzędzie było wymierzone w nauczycieli - wychowawców przyszłych pokoleń.
W taki system nauczania i wychowania weszłaś Anno, młodziutka nauczycielko, idealnie pojmująca swoje obowiązki. Weszłaś z całym bogactwem swej duszy, dużej wiedzy, i pragnieniem przekazania jej w rzetelny sposób młodym ludziom. Wrażliwa, delikatna - od razu zostałaś zważona ostrym mrozem systemu. Dyrekcja Liceum, całkowicie oddana na usługi komunistycznym władzom - przyjęła Cię chłodno i z pewną rezerwą. Pozostałaś pod ścisłą obserwacją. A Ty bardzo szybko zorientowałaś się w sytuacji i szybko ustawiłaś się w swojej pozycji. Od razu wiedziałaś, co robić i jak robić, by nie naruszyć swojej godności i nie narazić na szwank wychowanek. Rozpoczęłaś pierwsze lekcje. Uczyłaś Języka polskiego, do którego byłaś świetnie przygotowana. Już od początku potrafiłaś zachwycić swoje uczennice atrakcyjnymi lekcjami, co potwierdzają one same:
"Przyjemnie i miło było słuchać jej pięknych wykładów.
Nie tylko wykładami, ale także swoją postawą,
nacechowaną dobrocią i wyrozumiałością zachwycała nas".
"Pani profesor Anna Jenke porwała nas
od pierwszej lekcji swoją delikatnością i wyrozumiałością.
Kiedy po lekcjach zostawała na przerwach wśród nas,
wszystkie chciałyśmy być blisko niej.
Otoczona kołem wielbicielek,
cierpliwie wysłuchiwała naszych kłopotów
i to nie tylko z szkolnej ławy".
Swoją pracę w szkole określiłaś jasno, jako służbę. I nic nie popuściłaś z tej maksymy do końca. Nawet wypisałaś sobie na kartce to hasło:
Chcę służyć!
by Ci przypominało Twoją rolę, jaką miałaś pełnić w szkole. I służyłaś wszystkim po kolei. Z każdym dniem odkrywałaś coś nowego; poznawałaś młodzież, jej pochodzenie, środowisko, obserwowałaś zachowanie i wyciągałaś dla siebie odpowiednie wnioski. Wkrótce, mogłaś już podzielić się swoimi uwagami pedagogicznymi z koleżankami, też nauczycielkami. Do jednej z nich pisałaś:
"O moich dzieciach dużo jest dopowiedzenia.
Przeważnie ze wsi - bardzo karne i na ogół dobre.
Musi sieje mocno trzymać,
bo dobroć, jechanie li tylko na ambicji -
nie daje konkretnych wyników…
Kocham wszystkie, a niektóre więcej lubię.
Ale staram się być sprawiedliwa.
Bardzo chciałabym podzielić się z Wami
moimi doświadczeniami, ale to już ustnie.
Dużo jest do zrobienia.
Dużo da się zrobić!
I nie za wiele gadać kazań".
Słowa wtedy tracą walor.
Odwrotnie - właśnie gorzka cisza,
gdy się odkryje jakieś postępowanie <nie fair> -
więcej da niż utyskiwanie".
Mimo trudności płynących ze strony władz - miałaś też dużo radości i zadowolenia ze swojej pracy. I nie ukrywałaś tego.
"Moje dzieci mają, za dwa tygodnie matury.
Roboty huk, ale to nic!
Widzę na każdym kroku pomoc Boga - Łaskę Stanu.
Tak cudnie da się uczyć…
Widzę, że był sens <wędzić się>
w piękne, błękitne dni na Gołębiej,
żeby teraz móc uczyć. Warto!".
Uczennice czuły Twoją serdeczną dobroć. Na godzinach wychowawczych przekazywałaś im to, co każdy człowiek winien wiedzieć: proste zasady moralne, miłość Boga i Ojczyzny. Prawdy te na zawsze pozostały im w pamięci. Dziś o nich mówią i nimi żyją.
"Utkwiły mi w pamięci nie tylko lekcje języka polskiego,
ale także godziny wychowawcze.
Wtedy czuło się życzliwość bliską i serdeczną
podczas rozmów o codziennych sprawach
i podczas rozmów o sprawach wielkich dla każdego Polaka,
jakimi są: Bóg, Honor, Ojczyzna -
tak często powtarzane przez panią profesor".
* * *
Wiemy też, że tę piękną pracę okupywałaś wielkimi ofiarami. Żadną miarą nie pasowałaś do panującego systemu. Twoja czteroletnia praca w liceum przedszkolanek była pełna udręk, szykan, podejrzeń. Zauważały to również uczennice. O Twojej postawie mówi jedna z nich:
"Profesor Anna uczyła w czasach stalinowskich.
U innych uczących wyczuwało się paniczny strach
przed UB i partią…
Nigdy pani profesor nie propagowała komunistycznych
sloganów, wciskanych nam przez innych na każdym kroku.
Dyskretnie dawała nam do zrozumienia,
że nie znosi widoku czerwonych krawatów ZMP
na <bladych sercach> - jak to określała".
Mimo prześladowań, zawsze pozostawałaś sobą. Z tą samą odwagą i stanowczością uczyłaś i wychowywałaś. Doceniały to Twoje uczennice " przyszłe przedszkolanki, które po dziś dzień wspominają lekcje przez Ciebie prowadzone, pełne bogatych treści potrzebnych na życie.
"Pani profesor zawsze w omawianych lekturach
umiała znaleźć ten fragment, który dawał świadectwo o Bogu.
W czasie wspólnych rozmów
starała się przedstawić nam własny rozkład dnia,
w którym szczególnie uwzględniała czas przeznaczony na
modlitwę.
Należy jeszcze podkreślić, że był to okres stalinowski,
w którym takie kierowanie młodzieżą
było ryzykiem wielkiej wagi.
Z odległości lat i wspomnień, które nigdy nie zginą,
pani profesor Anna pozostanie - w moim sercu
jako człowiek o nadludzkich cechach osobowości"
O swoich przeżyciach - niewiele mówiłaś. Wolałaś milczeć. Czasem tylko przelewałaś na karty pamiętnika krótkie, urywane zdania na temat jakichś przykrości. Były to już końcowe miesiące Twojej pracy w tej szkole. Przykrości owe narastały, a przeżycia potęgowały się. W tym usposobieniu pisałaś:
"Jestem rozbita.
Nie umiem się wziąć w garść.
Tylko Bóg może mi pomóc.
Na pewno zechce.
Droga właściwie prosta: walczyć o pogodę i ufność.
Nic więcej.
To podciągnie i inne "tereny"…
Cieszę się, że mam jednakowy gust z Panem Bogiem,
ale to tylko On wie o co chodzi.
To jest nasza tajemnica…
Trochę rzewne to dla mnie.
Boże, pomóż mi to pisać Tobie i sobie".
Kiedy indziej znowu zapisałaś:
"Leżę na obie łopatki.
Ale Bóg lubi właśnie pomagać w takiej sytuacji.
Wkrótce start w nową pracę.
To już czwarty rok!
Będzie ciekawie, bo walka jest zawsze fascynująca…
Ból trzeba przemieniać w siłę.
Dobrze, że mamy Różaniec"
Dobrze, że nam powiedziałaś chociaż tyle o sobie, że chociaż trochę dowiedzieliśmy się, jak było Ci ciężko i jak szukałaś ratunku w modlitwie różańcowej.
W końcu musiałaś odejść ze szkoły przedszkolanek. Ludzie różnie interpretowali to odejście. Przypuszczali, że na skutek intryg i wielkiego Twego wpływu na młodzież, co się nie podobało komunistycznym władzom. Pewne było, że odeszłaś z wielką godnością, choć nie bez bólu, wszak jedynie nad młodzieżą i z młodzieżą chciałaś pracować. Była to następna próba, bardzo trudna dla Ciebie.
Dzisiaj gratulujemy Ci Anno, profesorko przedszkolanek takiej postawy, jaką wtedy zajęłaś. I dziękujemy za to, że uratowałaś swoją godność, i godność nauczyciela polskiego w czasach zniewolenia ideologicznego. Dziękujemy również za to, że nauczyłaś nas ból zamieniać w siłę… I pamiętać, że mamy Różaniec…
Po odejściu od młodzieży - rozpoczęłaś nową pracę - w Dziecięcej Bibliotece na terenie miasta. Pocieszałaś się, że tak całkowicie nie odejdziesz od dzieci i młodzieży, że przez książkę będziesz miała z nimi kontakt. I tak było. Dzieciom, młodzieży - oprócz książki - przekazywałaś dobre rady, pouczałaś jak czytać, co czytać. Małych Czytelników miałaś bardzo dużo. Urządzałaś im wystawy z kolorowych, pięknych wydawnictw. Było to swoiste apostolstwo, bardzo owocne.
W międzyczasie nie ustawałaś w staraniach, by powrócić do pracy w szkolnictwie, gdyż tam widziałaś swoje miejsce i powołanie. Odwoływałaś się do Komisji Rehabilitacyjnej przy Wydziale Oświaty w Rzeszowie. W końcu, 13 maja 1958 r. otrzymałaś stamtąd odpowiedź:
"Komisja… po - wysłuchaniu petentki orzekła,
że nieporozumienia w szkole
nie byty podstawą do zwolnienia Obywatelki
ze stanowiska naucz, w Lic. dla Wych. Przedszkoli,
lecz było wynikiem likwidacji Zakładu…
Ubieganie się o ponowne zatrudnienie w szkolnictwie
pozostawia się Obywatelce do osobistej decyzji".
Zaświeciła Ci wtedy iskra nadziei, że może powrócisz do pracy w szkole. I tak się stało: Od 1 września 1958 r. zostałaś zatrudniona w Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu - w charakterze nauczycielki języka polskiego.
Z radością wróciłaś do szkoły, do młodzieży, którą ukochałaś, bez względu jaka była. Zaraz na początku pracy w LSP spotkało Cię nowe zaskoczenie: propozycja objęcia funkcji dyrektora szkoły. Dyrektorem? - Ja bezpartyjna, przy takim układzie politycznym? - atakowały Cię takie myśli. Długo się zastanawiałaś, co zrobić… W końcu rozsądek zwyciężył: chodziło bowiem o dobro młodzieży. Własnych interesów tu nie miałaś. Zgodziłaś się na tę propozycję, choć nie bez wahań i obaw.
I zaczęło się Twoje dyrektorowanie. Znajomi mówili, że nie poradzisz sobie, że nie masz' do tego tak zwanej predyspozycji. Nie trzeba jednak było słów przekonywujących, wkrótce dowiodłaś, że byłaś wspaniałym dyrektorem. Aż sama się dziwiłaś, jak to potrafiłaś zmieniać "oblicze" szkoły. Pracę zaczęłaś od podstaw: remonty bazy lokalowej, w internacie ciepła woda, porządek w salach - chodzenie w pantoflach, dyscyplina uczniowska i kadry nauczycielskiej, kalendarium zajęć, imprez, uroczystości szkolnych na cały rok, planowanie adaptacji byłej synagogi do prac artystycznych, w dydaktyce - podnosić poziom.
Były to główne założenia programowe, które przedstawiłaś jako dyrektorka do realizacji. Aż trudno uwierzyć, że to potrafiłaś. A Jednak… Czasami wydawało się, że były to zamiary ponad Twoje słabe siły. A jednak udźwignęłaś je, jak mówiłaś z pomocą Bożą i wszystkich świętych.
Na szkołę patrzyłaś jako na żywy organizm, Nie pozostawałaś tylko na trosce o sprawy materialne. Ciebie interesował żywy człowiek: uczeń, nauczyciel, rodzic. Wszystko inne tym podmiotom miało służyć. Nauczyciele patrzący na Twoją pracę z bliska, tak mówili:
"Anna Jenke za swego dyrektorstwa
troskliwie czuwała nad prawidłowym układem
stosunków międzyludzkich w Liceum,
nad właściwym doborem kadry,
której stawiała wysokie wymagania
dydaktyczne i wychowawcze.
Dzięki swojemu autorytetowi moralnemu
oraz talentowi wymowy,
zdołała porwać na rzecz wychowania młodego pokolenia,
nie tylko nauczycieli, ale i rodziców.
Tworzyła sekcje przedmiotowe,
"kwadranse pedagogiczne", "uniwersytet dla rodziców"
z seriami odczytów, między innymi także na tematy sztuki".
Inna nauczycielka dodaje:
"Oprócz nadzoru pedagogicznego w szkole,
Anna czuwała nad przebudową internatu.
Reorganizowała personel pedagogiczny i administracyjny
po odejściu byłych pracowników.
Każdą naszą rozmowę kończyła wciąż tą samą prośbą:
proszę o modlitwy do św. Judy Tadeusza,
bo jest mi bardzo ciężko.
I św. Juda Tadeusz nie zawiódł,
Anna wypełniła swoje obowiązki w stu procentach".
Wszyscy Cię podziwiali dla Twej inwencji twórczej. Zdumiony też był Komitet Partyjny PZPR, który z konieczności przecież zgodził się na tę nominację. Byli pełni szacunku dla Twojej wielkości i autorytetu moralnego, choć publicznie do tego się nie przyznawali.
Szkoła powoli zaczęła się zmieniać w znaczeniu organizacyjnym i dyscyplinarnym Młodzież prostowała swoje "garby", które wyrosły jej w międzyczasie. Umiała i miała już odwagę nazwać rzeczy po imieniu. Stawiane przez dyrektorkę wymagania - nie zrażały jej, wręcz, mobilizowały do nauki i pracy nad swoim charakterem. Dyscyplina, połączona z serdecznością i życzliwością - przynosiła owoce. Rósł też autorytet dyrektorki. Było to z korzyścią dla szkoły i uczniów. Wizytator z Ministerstwa Kultury i Oświaty, w cichości chylił czoło przed dyrektorką, dla jej wiary w Boga i postawy moralnej. Absolwenci z LSP bez problemu dostawali się wtedy na Akademie Sztuk Pięknych.
Jednakże słabe zdrowie i zbyt szybko wyczerpujące się siły - nie pozwoliły Ci żyć w takim tempie. Kłopoty, niedomagania zdrowotne, a także trudności Tobie tylko znane - kazały Ci zrezygnować z funkcji dyrektora. Na razie pozostałaś na stanowisku zastępcy dyrektora. Uczyniłaś tak, tylko ze względu na usilne prośby nowego dyrektora, by nadal w tym stylu prowadzić szkołę. W dalszym ciągu uczyłaś języka polskiego.
W wielu dziedzinach życia mało kto Ci dorównywał, w nauczaniu języka polskiego także. Twoi uczniowie zakocham byli "w polskim" - a to ze względu na ciekawie prowadzone lekcje. Byty one "arcydziełami sztuki języka" - mówili uczniowie. A koleżanki Twoje powiedzą, że byłaś utalentowaną polonistką.
"Utalentowana polonistka Anna Jenke,
umiała przekonać młodzież do swego przedmiotu,
prowadząc lekcje bardzo atrakcyjnie".
Dbałaś o piękno swego przedmiotu i o sposób w jaki przekazywałaś treści. Było w nich wiele pouczeń, wskazówek, dobrych rad podawanych w bardzo atrakcyjnej formie. Tym pociągałaś uczniów do umiłowania ojczystego języka, literatury pięknej, kultury i historii polskiej. W przekazie owych wartości byłaś wprost genialna. Dawałaś ze siebie wszystko: swoją wiedzę, talent słowa, dary natury. To wszystko czyniło Twoje lekcje "ucztami duchowymi", "koncertami żywego słowa" - bo i tak je określali uczniowie i koleżanki. Do tego dodawałaś jeszcze bogatą treść, praktyczne wskazania na drogę życia.
"Lekcje języka polskiego prowadzone przez prof. Annę Jenke
byty niezapomniane.
Oprócz - wspaniale podawanych - wiadomości,
było jeszcze cos,
co sprawiało, że po tych lekcjach byliśmy lepsi…
To, co mówiła pani profesor miało inny wymiar
i - wielką siłę oddziaływania, kształtowania nas".
Wypowiedź tę potwierdza inna uczennica:
"Wspominam wspaniałe lekcje z języka polskiego.
Każda z nich to małe arcydzieło,
kopalnia wiedzy potraktowana bardzo szeroko,
wyczekująca na drugiego człowieka.
Chciała nas uczyć wzajemnej miłości
i szacunku do rzetelnej pracy".
W Tobie profesorko Anno, skupiało się jak w soczewce - całe bogactwo ducha, które miało ujście na lekcjach. Bowiem "z pełności serca usta mówią". Najpierw sama musiałaś napełnić się wartościowymi treściami, a potem przekazywałaś je innym. Potwierdza to również Twój uczeń:
"Jej entuzjazm i zafascynowanie kulturą polską,
literaturą i w ogóle polskością było tak wielkie,
że udzielało się nam wszystkim".
A przyjaciółka, również nauczycielka - wyjaśnia nam tajemnicę owych "arcydzieł sztuki" języka polskiego. Mówi ona:
"Jej lekcje miały jakąś swoistą barwę, koloryt,
który zajmował audytorium…
Byty w nich: dowcip, biegłość, wiedza,
swobodna narracja, pauzy na refleksje, marginesy".
Inna przyjaciółka dodaje:
"Wystąpienia, referaty Anny - to arcydzieła sztuki,
pięknej formy literackiej i zarazem treściowej".
Talent słowa wykorzystywałaś nie tylko na lekcjach języka polskiego, ale urządzałaś jeszcze konkursy recytatorskie, założyłaś szkolny teatrzyk, prowadziłaś kluby dyskusyjne - co stwierdzają Twoje koleżanki:
"Anna szczególnie dbała o kulturę żywego słowa
i popularyzację polskiej poezji oraz teatru,
współpracując przy szkolnych inscenizacjach,
konkursach recytatorskich. Prowadziła również klub dyskusyjny".
Mimo licznych darów i bogactw natury, którymi się cieszyłaś, to jednak wkładałaś w to jeszcze wiele pracy, bo chciałaś, by lekcje były porywające i owocne. W swoim dzienniczku zanotowałaś:
"Jestem nauczycielką polonistką w Liceum artystycznym.
To jest ciekawa szkoła i ciekawa młodzież.
Polonista ma pełne ręce pracy, a zwłaszcza jeśli chce,
by lekcje były żywe, bogate.
Coś doczytać, przemyśleć, pokazać "zielone światło"
na tyle ważnych i pięknych spraw".
Przez to chcesz nam mówić o odpowiedzialności, rzetelności w pracy, o szacunku i współpracy z łaską Bożą. W tym tkwił sekret Twego powodzenia jako nauczyciela.
* * *
Podziwu godna jesteś profesorko Anno, utalentowana nie tylko polonistko, ale także mistrzyni życia duchowego - kształtująca postawy młodych pokoleń, na życie patrząca pod kątem "chwały Bożej". Dlatego dumni byli Twoi uczniowie, że ich uczyłaś. Dumny był też ówczesny ksiądz proboszcz Władysław Opaliński, który o Tobie powiedział:
"To jest perła Jarosławia".
Zechciej nam jeszcze powiedzieć, co czyniłaś, żeby być dobrą wychowawczynią, przez uczniów nazywaną nawet matką? Częściowo oni sami odpowiedzą na te pytania:
"Profesor Anna Jenke była dla nas jak matka.
Potrafiła ostro zganić za niechlubną postawę,
jak i pochwalić za czyn zasługujący na wyróżnienie.
Potrafiła cieszyć się wspólnie sukcesami każdego z nas
i martwić się niepowodzeniami, a raczej - współczuć,
by za chwilę jednym słowem pocieszyć, podnieść na duchu.
Nikogo nie pozostawiła bez pomocy,
toteż wychowankowie z dziecięcą szczerością
zwierzali się Jej ze swoich osobistych zmartwień i kłopotów,
a Ona to wszystko nosiła w sobie,
rozważała i szukała właściwego rozwiązania".
Inny uczeń uzupełnia:
"Jako wychowawczyni i nauczycielka
traktowała nas jak matka.
Starała się z każdym uczniem rozmawiać osobiście,
starała się pomóc.
Ona każdemu wychodziła naprzeciw,
wyczuwała, co komu potrzeba…
Jako wychowawczyni była wspaniała".
Podobnie z wdzięcznością wspomina uczennica:
"Profesorka starała się nauczyć nas
właściwej postawy wobec drugiego człowieka,
jak to sama czyniła.
Uczyła sumienności i rzetelności w pracy,
dobrego spełnienia swoich obowiązków"
A Twoja przyjaciółka tak Cię określa:
"Wierząca z żarliwością pierwszych chrześcijan,
umiała być apostołką na miarę XX wieku.
Wielu z tych, którzy zetknęli się z nią,
znalazło przy jej pomocy swoją drogę do Boga"
Twoja wielka zasługa kryta się. w tym, że wychowanie uważałaś za najważniejsze zadanie nauczyciela, zmierzające do wychowania młodzieży na prawych ludzi. Ty tak czyniłaś. Przez to zasłużyłaś sobie na miano wielkiej wychowawczyni, dobrej jak matka.
* * *
W pracy wychowawczej stosowałaś przeróżne metody. I każda z nich była skuteczna, gdyż w każdą wkładałaś swoje serce. Kontakty indywidualne, rozmowy w swoim mieszkaniu - były najczęstszą formą Twojej działalności apostolskiej. Swoją bezpośredniością, prostotą ośmielałaś młodych, że chętnie przychodzili do Ciebie na poufne rozmowy, które były wciąż niedokończone… Oto, co na ten temat mówi sama młodzież:
"Z ogromną ufnością biegłam do niej z każdym problemem.
Słuchała wszystkiego z wielką cierpliwością,
potrafiła rozwiązać wszystkie zagadnienia.
Po każdej takiej rozmowie czułam się jak "oczyszczona",
silniejsza i bogatsza w nowe ideały.
Moje koleżanki i koledzy chętnie z nią rozmawiali,
odwiedzali w domu i szukali kontaktu z panią profesor.
Była powiernicą naszych serc,
umiała nami pokierować,
wskazując na najwyższy Ideał, jakim jest Chrystus".
Dla młodzieży miałaś zawsze otwarte serce i drzwi mieszkania. Sąsiedzi byli świadkami długich kolejek młodych ludzi, czekających na rozmowę z Tobą. Byli to przeważnie ludzie załamani, rozbici wewnętrznie, bliscy rozpaczy czy nawet samobójstwa. Co im dawałaś - najlepiej zilustruje jeden z tych, który często korzystał z kontaktów z Tobą.
"Profesor Anna widziała potrzebujących i biednych.
Wspomagała ich czym tylko mogła.
Jeszcze bardziej troszczyła się o tych,
którzy byli pogrążeni w biedzie duchowej,
którzy szli po ciemku.
Tym przede wszystkim otwierała drzwi do światła i Prawdy.
Czyniła to dobrą radą, życzliwością, cierpliwością,
dobrą książką,
a najbardziej żarliwą modlitwą…
Jej pokój przypominał konfesjonał…
Z jej domu wychodziłem bogatszy i uśmiechnięty,
pełen nadziei i wiary.
Nazywam ten pokój konfesjonałem nie tylko dlatego,
że tu otwierały się serca,
lecz dlatego, że pani profesor umiała słuchać i umiała milczeć.
Mieliśmy do Niej bezgraniczne zaufanie".
W tym mieściła się cała teologia Twego apostolstwa i filozofia życia. Byłaś całkowicie na usługach Jezusa, oddana do Jego dyspozycji. Dokładnie wypełniałaś posłannictwo dane Ci przez Boga. Tym posłannictwem była nieustanna służba innym - w każdym miejscu i w każdym czasie. Jak to czyniłaś, że wszędzie byłaś obecna? Pyta o to również Twój kolega.
"Podziwu godna jest Anna.
Żyła szkolą.
Zdawało się, że zawsze w niej przebywa.
A z drugiej strony była też i w domu,
dokąd ciągle przychodzili ludzie.
Czyli Anna była wszędzie".
Odpowiedź na to zapytanie daje Jedna z uczennic.
"Profesor Anna całe życie poświęciła dla nas.
Służyła nam w szkole i po lekcjach u siebie w domu
i na zajęciach pozalekcyjnych.
Dopiero teraz widzę, jak bardzo nas kochała".
* * *
Anno, wychowawczyni dobra jak matka, przyjacielu młodzieży, apostołko słowa i czynu - bo tylko tak Cię można nazywać określając Twój stosunek do swoich wychowanków, Czy aby nie za dużo rozdawałaś siebie? Nie! - z pewnością tak byś odpowiedziała. Potwierdzi to również Twój znajomy kapłan - rodak jarosławski.
"Życie Anny było życiem dla innych".
A przyjaciółka dla Twojej hojności serca nazwie Cię nie tylko dobrą osobą, wszystkim pomagającą materialnie i duchowo, ale nawet całą "instytucją dobroczynną", z której korzystali wszyscy: "dzieci ulicy", biedna i zaniedbana młodzież, uczniowie i wychowankowie, także ludzie dorośli: biedni, chorzy i samotni. Jeszcze żarliwie modliłaś się za wszystkich. Na nocnych czuwaniach modlitewnych wynurzałaś przed Bogiem całą siebie. Znając moc modlitwy, przedstawiałaś Bogu "litanię" niekończących się próśb. Oto niektóre z nich:
"Prośmy Boga, by młodzież zrozumiała,
że Bóg jest Dawcą szczęścia i siły.
Prośmy o cuda nawróceń,
by Bóg wchodził nawet przez zamknięte drzwi".
"Módlmy się za młodzież,
by Bogiem była silna i szukała szczęścia prawdziwego.
O spotkanie Boga w czasie wędrówek wakacyjnych".
"Błagajmy za młodzieżą,
by wybierała Dobro i Prawdę, Piękno prawdziwe,
o czystość młodzieży.
Powierzajmy Dobroci Boga i Matki Bożej
Zakochanych i Narzeczonych,
by ich miłość była taka, jak Bóg chce i oczekuje"
"Módlmy się za dzieci wychowywane w Domach Dziecka,
by się znalazły domy i serca otwarte
na częste przyjmowanie u siebie
tych na razie smutnych, zagubionych "gości".
Błagajmy, by nie odbierano dzieciom życia".
Nie tylko sama się modliłaś za zagubione dusze, ale innych też o to gorąco prosiłaś. Do znajomej siostry zakonnej pisałaś:
"Powierzam modlitwie Siostry klasę II B,
w której jest dużo burz
i także rodzinę bogatą w dzieci (żyjących 9),
której tato siedzi teraz w więzieniu za napady
i ten mój Jerzyk 16-letni także brał w tym udział.
Gorąco proszę o modlitwę,
aby Matka Boża pomogła im naprostowywać drogi,
Tu jest "front", burze, nawałnice, ale Bóg jest blisko".
"Błagam gorąco o modlitwę - w intencji Jadzi S.,
która była wspaniałą dziewczyną,
a chcąc ratować hippisów, sama w to wpadła
i po próbie samobójstwa jest w szpitalu psychiatrycznym.
Błagam cały klasztor o wytrwałe modlitwy,
o cud, bo wnętrze jej duszy jest w ciemnej nocy.
Także błagam o modlitwy o łaski dla Zbyszka, Władka, Janka -
i w ogóle młodzież…".
* * *
Pełna zatroskania robiłaś wszystko, by ratować młode dusze od zagrożeń moralnych. Uważałaś to za swój święty obowiązek. Przypominałaś też o tym innym nauczycielom, rodzicom i duszpasterzom, Byłaś odważna i stanowcza wobec samego problemu. I za to bardzo Cię cenimy. Miałaś świadomość sytuacji i zagrożeń, dlatego w mocnych słowach mówiłaś:
"Bądźmy realistami
i w tani sposób nie pocieszajmy siebie i nie rozgrzeszajmy…
Za kilkanaście lat będą oceniać, jak nasze pokolenie
wywiązało się z odpowiedzialności za dzisiejsze czasy,
za dzisiejszą młodzież…
Ta młodzież to nasze zadanie dane nam przez Boga…
Kto pomoże dziś?
Prasa? Literatura? Radio? Telewizja? Film?
Te wymienione czynniki zalewają młodzież
ciemną mazią tematów przerastających odporność
młodych umysłów i serc.
Odpowiedzialność za słowo mówione i pisane jest żadna.
Widać eskalację w zakresie poruszania tematów trudnych
w sposób odpowiedzialny…".
Po przedstawieniu samego problemu, wskazywałaś na środki, sposoby i metody "trafiania" do młodzieży i chronienia jej przed złem-W swoim przesłaniu do wychowawców i duszpasterzy sugerowałaś im różne formy pracy:
- Rekolekcje zamknięte, zwłaszcza dla maturzystów i klas VIII,
- dzień skupienia dla młodszych grup, czasem w pięknym krajobrazie… zakończone wieczorem ogniskiem,
- pożyczanie książek, czytelnia,
- spotkanie przy herbatce,
- niedzielne i wakacyjne wyprawy turystyczne, jakaś może "Beczka", czyli świetlica dla ministrantów, czy Żywego Różańca Młodzieży,
- cykle wykładów z zakresu: "Wychowanie do Miłości",
- ale nade wszystko: stale i określone dyżury duszpasterskie, by młodzież mogła przyjść na rozmowę w chwili może bardzo ważnej i decydującej, może w ostatniej… Ta możliwość indywidualnych rozmów - bez pośpiechu - jest ważna,
- odwiedziny w domu ucznia chorego, może czasem ucznia trudnego, zanim się go wyrzuci z lekcji za niesforność, czasem ucznia dobrego. Zanieść w domy czasem radość, czasem przestrogę. Zrobić w domach dobry ferment. Takie odwiedziny domu ucznia i zobaczenie go na tle rodziny dużo mogą pomóc w pozornie beznadziejnej sytuacji".
Do tych sugestii dodajesz jeszcze jedną bardzo ważną:
"Zdajemy sobie sprawę,
że najcudowniejsze wykłady nie pomogą,
jeśli nie postawi się mocno pracy nad sobą,
nad wolą, nad charakterem.
Najwięcej może tu pomóc częsta spowiedź młodego człowieka,
i związanie życia z Chrystusem w Eucharystii".
Następnie apelowałaś jeszcze o współpracę z rodzicami. Uświadamiałaś o potrzebie współpracy z nimi. Mówiłaś:
"Rodzice tylko w niejasny sposób zdają sobie sprawę
z niebezpieczeństwa.
Niektórzy mają dobrą wolę i od nich trzeba by zacząć.
Oni pragną i oczekują rad pedagogizujących.
Cykle pogadanek dla rodziców
z zakresu zagadnień wychowawczych -
są sprawą palącą i pilną".
* * *
Profesorko Anno Jakże daleko wybiegłaś naprzód ze swoimi propozycjami wychowawczymi… Już wtedy, blisko 30 lat temu wyczuwałaś, że na szalę wychowania młodych pokoleń - należy rzucić wszystko! Biłaś na alarm! Poruszałaś wszystkie instytucje wychowawcze. Uwrażliwiałaś sumienia. Wiele z tych poruszonych propozycji było realizowanych jeszcze za Twego życia, ale nie wszystkie, i nie wszędzie. Co wtedy dałabyś, żeby pozyskać świat młodych dla Światła, Prawdy - dla Boga?
Dzisiaj tamte Twoje sugestie, sprzed laty - wychowawcy próbuj ą wprowadzać w życie, ale nie wszyscy. Rodzice w dalszym ciągu nie zdają sobie sprawy z zagrożeń i zbytnio ufają szkole. A Ty na to patrzysz. Z każdego dobra, z pewnością cieszysz się Tam, w niebie, jak kiedyś cieszyłaś się na ziemi. Ufamy, że nam pomagasz, że wstawiasz się za nami u Boga, byśmy nie pobłądzili, lecz szli właściwą drogą do celu. Ufamy, że w szczególny sposób pomagasz nauczycielom i wychowawcom w ich trudnej pracy. Oni przecież są Ci bliscy, choć niektórzy i dalecy, bowiem znaleźli się nie na swojej drodze powołania i zawodu lub są przestraszeni. Często też robią wrażenie, że są zagubieni i że nie widzą "zielonego światła", które im daje sumienie i nie poczuwają się do odpowiedzialności za kształt przyszłej Polski, Przed oczyma jeszcze wciąż migoce im "czerwone światło" - sygnał z minionych czasów. Czegoś się jeszcze boją. Brak im odwagi powiedzieć o pewnych sprawach - Nie możemy! Brak im świadomości zagrożeń bytu narodowego, które objawiają się w sukcesywnym zabijaniu ducha młodego pokolenia.
* * *
Anno, dobra wychowawczyni, zechciej włączyć się jeszcze raz w nurt naprawy tej dziedziny życia, którym jest wychowanie dzieci i młodzieży, tak bardzo ważne. Bo to przecież przyszłość Polski, Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, Królestwa Maryi!
Tak Cię też można nazwać dla Twej wierności Kościołowi, z którym się tak bardzo utożsamiałaś. Wszczepiona przez chrzest św. w Chrystusa, uczestniczyłaś w Jego potrójnej funkcji: kapłańskiej, prorockiej i królewskiej.
Wraz z kapłanem, składałaś na ołtarzu ofiarnym Bogu wszystkie swoje dobre uczynki, których miałaś bardzo dużo, także modlitwy i cierpienia. Zresztą, całe Twoje życie, bez reszty było oddane Bogu w ofierze.
Jak prorok byłaś również "Głosem wołającymi o nawrócenie do Boga. "W porę i nie w porę" głosiłaś wszędzie Ewangelię. Słowem i przykładem swego życia wnosiłaś Boga do szkoły i w środowisko częste ateistyczne. Czego nie dokonałaś apostolstwem słowa i czynu, dopełniałaś żarliwymi modlitwami. Przez Ciebie, jeszcze za życia, dokonywał Bóg cudów nawrócenia wielu osób. Wystarczy wspomnieć Twego ucznia Stefana P., zmarłego przedwcześnie na złośliwy nowotwór - pozyskanego dla Boga przez Twoje usilne starania.
Współuczestniczyłaś także w królewskiej funkcji Chrystusa przez ciągłą walkę ze złem i dążenie do świętości. Miłość, to jedyne pragnienie, jakie miałaś i do której sprowadzałaś wszystko. Wyrazem tych pragnień były częste Twoje prośby, zanoszone do Boga o pomnożenie miłości w Twoim sercu.
"Boże, daj mi wielkie pragnienie
i wielką miłość".
A już najcudowniej streściłaś swój program życia w takiej oto sentencji:
"Dobrocią, miłością, ciszą, pogodą - zwyciężać świat!
Być żywym listem Chrystusowym.
Program niełatwy, ale jedynie słuszny.
On doda sił".
Czyż. to nie jedyny program, którym można zwyciężyć świat? Anno Jaka Ty byłaś mądra, jak wciąż trzymałaś się istoty i sensu życia ludzkiego. To była ta Twoja królewskość. Z Jezusem, Nieśmiertelnym Królem Wieków i dla Niego tylko chciałaś zdobywać świat!
Nazywali Cię także "soborowym apostołem". Tak się złożyło, że żyłaś w czasach Soboru Watykańskiego II. Od razu, chwyciłaś Jego ducha, a nie literę. Dlatego nie miałaś trudności z przyjmowaniem Jego nowych zaleceń, życzeń i dekretów. Gdy wprowadzono zmiany liturgiczne - Mszę św. w języku polskim - ogromnie się tym cieszyłaś. Widziałaś w tym większe zrozumienie Ofiary Przenajświętszej i możliwość pełnego, świadomego w Niej uczestnictwa. Powiedziałaś wtedy:
"U nas "aggiornamento"
Jak to mocno cieszy.
Dziś pierwszy raz odprawiono Mszę św. twarzą do ludzi
i każda Msza św. była objaśniana.
Jakie to ważne.
Przecież to najważniejsze wydarzenia świata!
Myśmy tak przywykli, że jesteśmy ślepi już.
Trzeba i kapłanom, i nam nawrócić się na Mszę św.
I wtedy będą cuda wżyciu zupełnie nowe".
* * *
Nasuwa się pytanie, skąd miałaś tyle wiedzy, orientacji na temat życia Kościoła, tak na bieżąco? Skąd tyle wyczucia i umiejętności czytania znaków czasu? Odpowiedź zda się leży w Twojej dojrzałości duchowej. I również w tym, że byłaś żywym członkiem Kościoła. W całej Twojej osobowości pulsowało życie Kościoła. A żyć - to widzieć, słyszeć, myśleć, czuć i być zdrową tkanką żywego organizmu - Mistycznego Ciała Chrystusa.
* * *
Na Kościół Chrystusowy patrzyłaś w głąb i w dal… W duchu ekumenizmu i w duchu misyjnym, pragnęłaś, aby wszyscy "byli jedno". W modlitwie prosiłaś Boga:
"Módlmy się, aby zagoiło się bolesne rozdarcie
między braćmi rozdzielony mi jednej rodziny Chrystusa".
"Módlmy się o pełny ekumenizm…
Nie potępiajmy tych, których uważamy za niewierzących,
i nie bądźmy dla nich zgorszeniem…".
Miałaś tak dużo wyrozumiałości i miłości dla każdego, również dla braci błądzących. Z nauczania Kościoła czerpałaś doświadczenie, znajdowałaś światło i oparcie. Głęboko wierzyłaś, że to, co głosi Kościół jest prawdą. I dlatego wszystko trzeba opierać na Jego nauczaniu.
Żywo byłaś złączona z Ojcem św. o którym mówiłaś, że jest Sternikiem prowadzącym Łódź - Kościół po burzliwym morzu. Dlatego gorąco modliłaś się w Jego intencjach. Na każdym modlitewnym czuwaniu, podawałaś intencje Ojca św. do omodlenia. Z okazji Dnia Modlitw Nauczycieli na Jasnej Górze przypominałaś swoim najbliższym:
"Tegoroczny Dzień Modlitw nauczycieli
jest związany z hasłem wierności drodze,
którą wskazuje Papież Paweł VI.
Dzień będzie związany z modlitwą w intencji Papieża
i uwieczniony wspólnym wyznaniem wiary,
według tekstu Credo Pawła VI.
Biorąc wzór z Maryi Panny
poszerzmy swe serca i otwórzmy je szeroko
także na sprawy "odległe", a nam bliskie.
Prośmy za Ojcem św., w Jego intencjach".
Przyszło Ci Anno żyć w bardzo trudnym czasie, w okresie ostrego ateizmu, prześladowań Kościoła. A Ty przecież utożsamiałaś się z Nim tak bardzo. Dlatego ataki na Kościół odczuwałaś równocześnie jako ataki na siebie.
Boleśnie przeżyłaś uwięzienie Prymasa Polski Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Nieustannie modliłaś się o Jego uwolnienie. Ostro też zareagowałaś na ataki komunistycznych władz, skierowane przeciw Episkopatowi Polskiemu za osławiony List, skierowany do biskupów niemieckich z Chrystusowym i historycznym "Przebaczamy". Podczas, gdy wielu Polaków, uważających się za katolików składało swoje podpisy na listach potępiających biskupów za ich ewangeliczną postawę, Ty zajęłaś zdecydowane, odmienne stanowisko. Twoi uczniowie w szkole nie mieli wątpliwości, co do słusznej postawy polskich biskupów, bo im w porę i właściwie całą sprawę wyjaśniłaś129. Wykazałaś tu swoją apologię wiary i wierność Kościołowi Chrystusowemu.
* * *
Byłaś zatroskana również o losy Kościoła lokalnego. Ze swoją parafią utrzymywałaś żywą więź. Szacunek do Kościoła wyniosłaś już z domu rodzinnego, potem go tylko pogłębiałaś. Twój spowiednik, w latach szkolnych, powiedział Ci:
"Parafia jest <owczarenką> i trzeba być blisko niej,
kochać ją i żyć jej życiem".
Po latach lepiej to zrozumiałaś i z całą odpowiedzialnością włączyłaś się w życie parafii. Uroczystości, nabożeństwa, rekolekcje, duszpasterstwo młodzieżowe - to Twoje własne życie, to przedmiot nieustannych modlitw, to troska spędzająca Ci nieraz sen z oczu. Wiernie trwałaś przy swojej parafii, przy kapłanach, którym pomagałaś w pracy i za których gorąco się modliłaś. Na czuwaniach modlitewnych, wraz z innymi polecałaś Bogu wszystkie sprawy parafii.
"Wypraszajmy wiele łask dla całej naszej parafii.
W tej intencji ofiarujmy stale,
w ciągu całego miesiąca modlitwy i czyny pokutne.
Polecajmy Sercu Bożemu i Matce Bożej
utrudzonego ks. proboszcza,
wszystkich księży wikarych i ich problemy,
naszych ministrantów
i wszystkich niewierzących w naszej parafii,
naukę religii, odwiedziny duszpasterskie…
Módlmy się o nowe formy duszpasterskie
odważne i twórcze,
o zgodę w naszej parafii,
o ducha przebaczenia,
o miłość i jedność".
I zabiegałaś, by w parafii zorganizować cykl wykładów o tematyce:
Wychowanie do Miłość, by w ogóle na szeroką skalę rozwinąć duszpasterstwo młodzieżowe, pod kierunkiem odpowiedzialnego kapłana "Płomienia" - z talentem i charyzmatem, który by porwał młodych do Chrystusa. I osobiście udawałaś się do ks. Bpa Ordynariusza prosić o takiego kapłana. Wiele z podsuniętych przez Ciebie sugestii - udało się wprowadzić w życie. Inne pozostały, by leżeć i czekać na sposobną chwilę. Ty jednak nie zrażałaś się tym i nie zniechęcałaś. Jeśli coś się nie udawało, to najwyżej było Ci niezmiernie smutno. I skarżyłaś się do Matki Najświętszej jak dziecko:
"Smutno mi Matko Boża,
że tak mało ludzi korzysta
z Poradnictwa Rodzinnego w parafii.
Pewnie o tym nie wiedzą.
Zaradź temu.
Obudź w parafii te światła,
które są dziś konieczne człowiekowi,
rodzinom, rodzicom, młodzieży, chorym".
I nieustannie prosiłaś Matkę Najświętszą, by opiekowała się parafią. "Matko Nieustającej Pomocy - niezwykła Opiekunko tej parafii, rządź tu i króluj!".
* * *
Twoja działalność apostolska mieściła się w ramach Kościoła i odbywała się w Jego duchu. Posłuszna byłaś nauce Kościoła, Jego życzeniom i spełniałaś nadzieje Soboru Watykańskiego II pokładane w katolikach świeckich. Uświęcałaś siebie i świat od wewnątrz, tam, gdzie żyłaś i pracowałaś. W tym służyłaś innym za przykład. Służ i dziś, zwłaszcza teraz, gdy budzą się do życia "fałszywi prorocy" przed którymi ostrzega nas Chrystus, gdy powstają różne sekty, działające przeciw Bogu i człowiekowi, krzywdząc go i zwodząc. Słaba wiara człowieka, albo żadna - stanowi dobre podłoże pod działalność sekt i prądów ateistycznych. Tylko Kościół w tym zamęcie jest ostoją. Tylko Kościół głosi Prawdę, bo głosi Chrystusa, Który jest Drogą, Prawdą, Życiem. Autorytet Kościoła zawsze przyświecał Ci Anno, w życiu, dlatego wierna Mu byłaś do końca. W tym także służysz nam za przykład, za co jesteśmy Ci wdzięczni.
Dziś serdecznie Cię prosimy, zaradź temu złu, które rozszalało się w świecie. Gdy toczy się bitwa o życie, prawdę, dusze ludzkie - wejdź w skłóconą społeczność polską i zażegnaj niepokój. Wierna Córo Kościoła Chrystusowego, ucz nas wierności i odpowiedzialności za całą wspólnotę ludzi ochrzczonych. Ucz żyć życiem tej najmniejszej "owczarenki" Chrystusowej - parafii. Na rozszalałym morzu świata, bądź razem z nami w Łódce - Kościele, gdzie zawsze jest bezpiecznie. Nieustannie ucz nas wierności Kościołowi i trwania w Nim do końca.
Jeśli o Tobie mówiono, że byłaś wszystkim bardzo życzliwa, to tym bardziej darzyłaś życzliwością tych, którzy stali blisko ołtarza - kapłanów. Zawsze miałaś dla nich wielki szacunek, uznanie dla ich pracy duszpasterskiej. Bo dla Ciebie kapłan - to "alter Christus". Znałaś ich codzienne zmagania z różnymi trudnościami na przykładzie życia kapłanów w swojej parafii. Patrząc na ich prace, mówiłaś:
"Jesteśmy świadkami wytężonej pracy duszpasterskiej
naszych kapłanów:
w świątyniach, na ambonie, podczas katechizacji,
przy chorych na terenie całe/parafii.
Jest to duchowieństwo,
któremu szkoda czasu na bezpłodne dyskusje,
czcze dialogowanie,
wieczne roztrząsanie sztucznych problemów.
Nasi kapłani pracują też fizycznie,
gdy zajdzie potrzeba przy budowie kaplic
i remontach świątyń,
aby stworzyć mieszkanie Bogu i ludziom".
Swoją wielką życzliwość dla kapłanów okazywałaś zawsze, a już szczególnie wtedy, gdy wrogowie krytykowali ich, oczerniali, prześladowali. Wówczas mówiłaś młodzieży w szkole, znajomym i innym ludziom o ich wielkiej godności i poświęceniu.
"Kapłani nie szczędzą czasu, sił, zdrowia
i wszelkiej ofiary - w służbie Ludowi Bożemu.
Może dlatego spotykają się z napaściami,
że w spornych sytuacjach wolą raczej Boga słuchać niż ludzi.
Chociaż sami nie są wolni od właściwych ludziom słabości,
zdobywają się na większą ofiarę
za przykładem Ukrzyżowanego Nauczyciela Prawdy…
Będziemy kołatać do Matki Wieczystego Kapłana,
aby katolickiej Polsce wyprosiła u Chrystusa
liczne powołania kapłańskie,
a dla kapłanów, którzy dziś służą Ludowi Bożemu,
aby była Dziewicą Wspomożycielką,
jak ongiś pomagała swemu kapłańskiemu
Synowi od Betlejem do Kalwarii".
Za kapłanów, zwłaszcza proboszczów, lubiłaś się modlić za przyczyną św. Jana Vianney:
"Prośmy za Jego przyczyną o gorliwość i życie modlitwy
dla wszystkich proboszczów Kościoła katolickiego,
a zwłaszcza o łaski dla naszego ks. proboszcza
i wszystkich kapłanów".
Często zwracałaś się do swoich przyjaciół z prośbą, by razem z Tobą modlili się za swoich biskupów, kapłanów. W Twoich rozważaniach modlitewnych można spotkać wiele takich próśb. Mówiłaś, że trzeba ciągle "otulać" ich modlitwą, Wymieniasz Ks. Biskupa Ignacego Tokarczuka, ks. proboszcza Bronisława Filę, katechetów ówcześnie pracujących przy kolegiacie i wszystkich kapłanów. W tym względzie nie byłaś małostkowa. Twoja wielkoduszność była nad wyraz wspaniała, wybiegająca naprzeciw potrzebom duszpasterzy. Chciałaś im pomóc, ale nie narzucałaś się ze swoimi propozycjami. Miałaś wyczucie taktu i kultury. Jeśli coś proponowałaś, to bardzo delikatnie, wiedziałaś bowiem, że w tym punkcie jesteś obserwowana nawet przez samych kapłanów. Aż nadto znałaś psychikę człowieka, dlatego w kontaktach z ludźmi, także z kapłanami - byłaś bardzo ostrożna…
* * *
Wielką troską i modlitwą otaczałaś także alumnów - przyszłych kapłanów. Oto przykład Twojej modlitwy:
"Polecamy Ci Matko nasze diecezjalne Seminarium
i wszystkich księży profesorów, alumnów, personel pomocniczy.
Wychowawczyni Powołań Kapłańskich,
módl się za nami".
Głęboko przeżywałaś każdorazowy dzień święceń kapłańskich. Wówczas, tym goręcej polecałaś ich Bogu i Matce Najświętszej,
"by pojmowali życie kapłańskie
jako radosną służbę Bogu i ludziom".
I prosiłaś Matkę Bożą,
"by byli kapłanami na dzisiejsze czasy,
by byli blisko Boga i człowieka naszych dni".
W modlitwie także gorąco za nich dziękowałaś Bogu:
"Dziękuję Ci Boże za tych kapłanów,
i za nowe powołania,
aby łaska Boża pomnażała się w nich".
Wśród kapłanów miałaś też swoich uczniów. Im okazywałaś szczególną troskę i miłość. Pragnęłaś, by byli "gorejącymi pochodniami w ciemności tego świata".
* * *
Z niektórymi kapłanami utrzymywałaś stały kontakt: osobisty lub listowy. Twoje rozmowy z nimi były zawsze "ku pokrzepieniu serc".
Oni cenili Twoją wiedzę i życiową mądrość, z której korzystali. Mieli do Ciebie wielkie zaufanie. Byli również przekonani o skuteczności Twoich modlitw, dlatego ciągle o nie prosili. A Ty prośby ich ochotnie spełniałaś i postanawiałaś sobie:
"Będę codziennie modlić się za kapłanów".
Była to najskuteczniejsza forma pomocy kapłanom i najbezpieczniejsza. Bo wtedy już Cię nikt nie podejrzewał, że "pouczasz" kapłanów i że ich "nawracasz". Ty już teraz nie możesz i nie musisz się bronić, zresztą i przedtem nigdy nie broniłaś siebie. Bo Ty żyłaś nie dla siebie. Nie pielęgnowałaś swojego "ja". Dla Ciebie najważniejszy był Bóg i Jego chwała, dla której żyłaś. Dlatego rozumieli Cię tylko ci, którzy podobnie jak Ty myśleli, pragnęli i działali. Ludzie niezwykli, wielcy, świeci - muszą iść drogą samego Chrystusa i przeżywać to, co On przeżywał. I tak, jak On być "znakiem sprzeciwu".
* * *
Ty nadal jesteś wszystkim bardzo życzliwa. Nadal cieszysz się z dobra, a smucisz ze zła, które rozszalało się w dzisiejszym świecie, jak wzburzone morze, które chce wciągnąć w swoje nurty wszystkich. Nadal pragniesz pomagać w naszych zmaganiach i trudach życia, w szukaniu Prawdy i właściwych dróg do jedynego celu, jakim jest Bóg.
Anno, Przyjacielu nasz! Czuwaj nad nami, czuwaj nad Kościołem św. Ukochanym Ojcem św. i wszystkimi kapłanami. Bądź Orędowniczką u Boga i ucz nas "żyć na chwałę Boga - po nic więcej".
Anno, uczysz nas wielu rzeczy. Uczysz nas także wielkiej miłości Matki Najświętszej, do Której prostotą dziecka przylgnęłaś już od najmłodszych lat. Od początku wiedziałaś, że bez Matki nie dojdziesz do Jezusa. Tak Cię uczyli Twoi rodzice. A potem sama przekonywałaś się o tym, aż w końcu postanowiłaś oddać się całkowicie do Jej dyspozycji. Odtąd, modlitwy, prace, cierpienia, radości, smutki oddawałaś Matce Bożej. I równocześnie zapragnęłaś iść Jej śladami. Na czuwaniach modlitewnych zastanawiałaś się wraz z innymi, w jaki sposób naśladować Maryję w tajemnicach Jej życia. Mówiłaś:
"Popatrzmy na chwilę na postawę Matki Bożej.
Zapowiedziana w raju… Zwiastowanie - sama przemawia:
Oto ja Służebnica Pańska niech mi się stanie…
Nawiedzenie - Uwielbia dusza moja sławę Pana mego…
Uczynił mi wielkie rzeczy.
Znalezienie małego Jezusa - słowa smutku i boleści.
Czemu to uczyniłeś?
Ojciec Twój i ja szukaliśmy Ciebie?
Potem Ewangelista odnotował:
A Maryja wszystkie te słowa zachowywała w sercu swoim.
A więc milczała, adorowała, uwielbiała.
Potem jeszcze raz słychać Jej głos:
Synu, wina nie mają…
W naszych czasach woła w objawieniach:
Pokuty…
Jak naśladować Matkę Bożą?
Pomyślmy w sercu swoim przez chwilę…
Złączmy swój głos czci i uwielbienia z tymi,
którzy na całym świecie
w tej chwili uwielbiają Matkę Dobrej Rady,
Łaski Pełną, Pannę Mądrą, Ucieczkę grzesznych".
Dla Ciebie Maryja była też wzorem cnót. Wpatrzona w Nią, pragnęłaś tak żyć, jak Ona. I prosiłaś Ją, by Ci w tym pomogła i by pomagała wszystkim.
"Matko Najśw. uproś nam,
abyśmy choć trochę tak wierzyli w Jezusa,
choć trochę tak Mu ufali,
choć trochę tak Go kochali - jak Ty!
Uproś nam u Boga, abyśmy w duszy naszej
choć trochę byli spokojni, choć trochę tak szczęśliwi - jak Ty!
Naucz nas, święta Maryjo kochać Jezusa".
W Maryi widziałaś wzór doskonałej miłości bliźniego. W tym także pragnęłaś Ją naśladować. Jak Ona wychodziłaś wszystkim naprzeciw i pomagałaś im w każdy możliwy sposób. Pielęgnowałaś tę miłość tak, jak później powie Ojciec św. Jan Paweł II:
"Miłość Maryi do ludzi jest najdoskonalsza,
bezinteresowna, dyskretna, delikatna,
ogarniająca wszystkich - miłość pochodząca z Boga,
a więc zawsze cudowna, piękna, właściwa -
taka, za jaką tęskni ludzkie serce".
Mówiłaś sobie i innym, by tak postępować, jak Maryja, by obdarzać wszystkich miłością wyrażoną w czynie.
"Patrzmy na wzór doskonałości Człowieczej - na Maryję.
Naśladujmy Jej postawę czynną i pełną miłości wobec ludzi,
którą Liturgia Roku Kościelnego przypomina.
Czyńmy, jak Ona i módlmy się, jak Ona".
Zachwycasz nas także naśladowaniem Maryi w cnocie wdzięczności. Ulubioną Twoją modlitwą był hymn "Magnificat", który często odmawiałaś, Byłaś ogromnie wdzięczna Bogu za wszystko, co każdy dzień przynosił. Znane było Twoje powiedzenie:
"Wszystko jest Łaską"
Mówiłaś tak często. Cokolwiek Cię spotkało, przyjmowałaś to jako Łaskę Boga. Tę prawdę przypominałaś także innym, mówiąc:
"Od Maryi nauczmy się także cnoty wdzięczności,
Dziękujmy Bogu za wszystko,
bo wszystko, co daje - jest Łaską".
Twoje dziecięce zaufanie Matce Bożej przemieniało Cię i doskonaliło, aż w końcu doprowadziło do całkowitego oddania się Maryi na zawsze. Gorąco Ją błagałaś:
"Maleńko Boża,
wspomóż moją słabą - wolę i daj,
abym odtąd życie Tobie poświęciła".
I postanawiałaś żyć w czystości duszy. Ciągle pracowałaś nad kształtowaniem swego charakteru, pogłębianiem życia wewnętrznego pod kierunkiem Mistrzyni życia duchowego - Maryi. I byłaś ciągle do Jej dyspozycji
"Pozostawiam Ci zupełną swobodę posługiwania się mną".
Dziecięca miłość do Matki Najświętszej jaka Cię cechowała - rodziła w sercu Twoim wielką ufność do Niej. Dlatego w Twoich modlitwach było tyle ufności. Traktowałaś je jako serdeczną rozmowę dziecka z Matką. Mówiłaś z Nią o wszystkim.
"Matko Miłosierdzia!
Wylej łaski swoje na grzeszników, którzy o nie nie proszą.
Na więźniów i prześladowanych,
którzy mogą ulec pokusie rozpaczy.
Na bojaźliwych, którym grozi odstępstwo.
Na pysznych, którym grozi zbłądzenie.
Na cierpiących, którzy nie widzą gdzie szukać ratunku.
Na żarliwych i wiernych, którym grozi niebezpieczeństwo.
Na tych, co zginąć mają, a nie wiedzą godziny.
Na Naród nasz, którego Królową byłaś, jesteś i będziesz.
Ufamy, że nasza ufność nie może być zawiedziona".
* * *
O Twojej miłości do Matki Bożej, świadczy też Twoje głębokie przeżywanie świąt maryjnych. Uczestniczyłaś wtedy w uroczystościach liturgicznych w kościele, dłużej trwałaś na modlitwie. Także prywatnie modliłaś się w domu. Z kalendarzem w ręku - już naprzód przypominałaś sobie i innym o ważniejszych świętach maryjnych, nawet i w wakacje. Mówiłaś:
"Wakacyjny czas sierpniowy,
to czas szczególnie poświęcony Matce Najświętszej.
Anielska" - Której Zastępy Aniołów,
wraz ze św. Michałem cześć oddają.
"Wniebowzięta" - pełna chwały,
Niepokalana - jako Matka Bożego Syna wstępująca w Niebo.
"Jasnogórska" - Która chodzi polskimi drogami,
zatroskana i współczująca,
Tarcza i Obrona Narodu Polskiego.
To są dni Maryjne,
o których serca nasze powinny pamiętać".
W maju i październiku, w specjalny sposób oddawałaś cześć Matce Bożej. Do Niej pragnęłaś przyprowadzić całą Polskę, szczególnie dzieci. W tym zatroskaniu mówiłaś:
"Już majowe słońce świeci, cześć Maryi głoszą dzieci!
Oto pierwsza i najważniejsza troska naszych czasów - dzieci.
Gdzie one są w majowe popołudnie?
W maju, miesiącu szczególnej czci Matki Bożej,
ofiarujmy Jej ten skarb - dzieci,
aby w nabożeństwach głosiły Jej cześć.
A jeśli w dobie zmaterializowania
na wszystko patrzymy poprzez korzyści,
to nie zapominajmy, że modlitwa dziecka działa cuda.
Niech Matka Boża weźmie je wszystkie
w swoją opiekę i sprawi,
by ich niewinne serca wprowadziły ład i miłość
do domów naszych.
I my dorośli w prostocie serca mamy się stać jako dziatki.
A któż nas tego nauczy, jeśli nie Matka Boża… ?".
Matce Najświętszej polecałaś wszystkie rodziny, by były odpowiedzialne za swoje dzieci, by były święte.
"Matko Najświętsza,
wróć naszym dzieciom rodziców,
niech odnajdą swoje szczęście rodzinne.
Spraw, aby wszystkie matki kochały swoje dzieci,
a szczególnie te jeszcze nie narodzone.
Ty Najświętsza z Matek, daj świętość naszym matkom,
bo świętość Jest gwarancją stałości rodziny,
nade wszystko bezpieczeństwem dzieci".
Byłaś mądra mądrością Bożą, dlatego rozumiałaś na czym polega kryzys współczesnej rodziny, że na zagrożeniach. I już naprzód wybiegałaś myślą i przewidywałaś, że rodziny będą się rozpadać, matki będą zabijać w swoich łonach dzieci. Nastąpi degeneracja całych pokoleń. Zatem, na alarm wołałaś! I błagałaś Matkę Miłosierdzia o zatrzymanie "cywilizacji śmierci"! W tej walce byłaś czasem osamotniona. Jednak tym się nie zrażałaś, lecz dalej walczyłaś o dusze ludzkie, o życie. Twoją bronią najczęściej był Różaniec. W Różańcu pokładałaś całą nadziej ę. W gorących słowach apelowałaś do wszystkich:
"Na nowo odkryjmy w Różańcu siłę…
Weźmy do ręki Różaniec mocno i z ufnością".
Różańcem - mówiłaś - trzeba owijać cały glob ziemski, by zgasić nienawiść, wojny, a wprowadzić pokój. Pokornie prosiłaś Maryję o łaskę zrozumienia głębi modlitwy różańcowej, by była skuteczna i owocna. Mówiłaś:
"Biorę do ręki Różaniec i w duchu, poprzez intencję
owijam nim całą kulę ziemską
smutną rozdartą pełną wojen i cierpień,
wątpliwości i niewiary.
Moją ufność składam u stóp Twoich i wierzę,
że przez Ciebie, Matko Boża przyjdzie ratunek,
światło, pomoc…
Dla mnie i dla wielu serc.
Tylko pomóż mi dobrze odczytać głębię tajemnic Różańca
i naśladować Ciebie w moim życiu".
W tych słowach powiedziałaś nam bardzo dużo. Zawarta jest w nich głęboka wiara, gorliwość nieprzeciętna i miłość gorąca. W modlitwie różańcowej polecałaś Matce Najświętszej sprawy bliskie i dalekie; Kościół św. i potrzeby Ojczyzny. Prosiłaś też swoich znajomych o modlitwę za cały świat.
"W tę noc czuwania i przez cały październik
módlmy się Różańcem za świat, za Kościół, za Polskę,
za naszą diecezję, parafię, rodziny,
miejsce pracy - za siebie, byśmy byli wierni,
byśmy dojrzewali do Bożych spraw i dróg…
Mamy o co błagać.
Za Kościół św. przeżywający teraz liczne burze i wichry,
jak na przedwiośniu".
* * *
Anno, w tym także uczysz nas prostej zasady - mądrej i Jedynej - "sposobu na życie", co też radziłaś znajomemu księdzu:
"Co chciałabym jeszcze napisać? Właśnie to, co zwykle myślę:
nic nowego, ale zawsze ważne -
wplecenie błękitnej barwy w swój szlak życiowy.
Naprawdę nie trzeba będzie się trapić o brak pokory
i inne błędy.
Ona poprowadzi.
Ona jest mocniejsza niż się domyślamy.
Gwiazda Polarna w ciemnej nocy.
Wtedy dopiero dzieją się cuda w nas i naokoło.
Same ryby napływają do sieci i na wędkę.
Wyprosi Łaskę Stanu na każdą sytuację.
Ona niech pociąga na lekcje - ma sposoby.
Ona niech pomaga szukać i znaleźć.
Przed każdym wydarzeniem warto Ją pytać o radę.
Da - jest dobrze.
Jest dobrze nawet wtedy, gdy pozornie jest zupełnie źle".
* * *
Miałaś Anno w swoim życiu to ogromne pragnienie: związać swoje życie z Matką Najświętszą. Czułaś taką potrzebę. Żyłaś w Jej obecności na co dzień. Czasem wyjeżdżałaś do specjalnych miejsc Jej czci poświęconych - do sanktuariów. Jasna Góra - duchowa stolica Polski była dla Ciebie także osobistym miejscem, gdzie odnawiałaś się duchowo. Pielgrzymowałaś tam bardzo często. Nie tylko na oficjalne zjazdy, ale także prywatnie, indywidualnie, tylko z potrzeby serca. Coś Cię tam ciągnęło. Nawet Noc Sylwestrową czasem spędzałaś na Jasnej Górze, uważając, że tam jest ona dla Ciebie najcudniejsza.
W lipcu, brałaś udział w spotkaniach u stóp Pani Jasnogórskiej z nauczycielami z całej Polski. Tam, u Najwspanialszej Wychowawczyni, uważałaś, że trzeba być obowiązkowo. Niektórzy dziwili się, że tak często jeździłaś do Częstochowy. Trudno im było pojąć ten Twój "sposób na życie" i to, że wielkość człowieka miłością się mierzy. A Ty przez to byłaś wielka, chociaż o tym nie wiedziałaś i nie potrzebowałaś wiedzieć. Dla Ciebie było ważne, żeby żyć na chwałę Bożą - po nic więcej.
* * *
Anno, w swej prawdzie i miłości szczególnej do Matki Bożej pokazałaś się Jeszcze, gdy przeżywałaś historyczne wydarzenie: Nawiedzenie Matki Bożej w symbolach Ewangelii i świecy. Było to w 1971 r. w Jarosławiu . Uroczystość diecezjalna. Słusznie wydarzenie to nazwałaś "Czasem Łaski". Samo przygotowanie do uroczystości było dla Ciebie już świętowaniem, samą radością. Byłaś zaangażowana w prace zewnętrzne. Ale głównie swój ą uwagę, siły, pomysły skupiłaś na przygotowaniu duchowym. Modlitwa - to główny punkt Twojego programu. I do tego wciągałaś innych w słowach zachęty.
"Jeśli możesz dzisiejszej nocy
godzinę przeznaczyć na rozmowę z Matką Bożą,
wiedz, że to czas Łaski i ciesz się.
Zbliża się godzina, kiedy oko w oko spotkasz się z Nią
w symbolach Nawiedzenia w naszym mieście.
I dlatego już dziś,
zaczynając Nowennę przed Jej przyjściem do naszego miasta,
zmobilizujmy wszystkie siły woli, umysłu i serca,
by godnie, z miłością i czystością intencji
wyjść Jej na spotkanie,
by wyprosić laski dla siebie
i wszystkich mieszkańców Jarosławia".
Na tydzień przed Nawiedzeniem tak się modliłaś:
"Maryjo, Królowo Polski,
już za tydzień staniesz w naszym mieście
w symbolach Nawiedzenia.
Jak wyjść na spotkanie z Tobą?
Jak powitać?
Jak dziękować i jak wiele prosić?
W ciszy dzisiejszej lipcowej nocy chcę nad tym pomyśleć.
Jako najwłaściwsze przygotowanie na spotkanie z Tobą,
przyjmę dar łaski Bożej, zawartej w rekolekcjach
już od jutra zaczynających się".
I gorąco prosiłaś Matkę Bożą:
"Maryjo, wejdź w nasze życie rodzinne,
zawodowe, towarzyskie, społeczne.
Otwórz nam oczy na prawdę, cierpienie,
łzy, samotność, uczciwość w pracy,
wygodnictwo, obojętność, dobroć, życzliwość.
Weź nasze serca w niewolę Twojej miłości.
Niech to nie będzie czysta formalność,
obojętna deklaracja, ale pełne zaangażowanie.
Niech Twoje nawiedzenie w czasie Peregrynacji
Twojego Obrazu w naszej diecezji,
zastanie nas przygotowanymi".
Twoja miłość do Maryi była żywa, autentyczna, płynąca wprost ze serca i wyzwalająca wiele radości. W sam dzień Nawiedzenia powiedziałaś:
"Dziś uroczystości milenijne u nas w parafii.
Cudne!
Matka Boża Najpiękniejsza patrzy na nas,
widzi światła i cienie,
"ceruje teologię" z najlepszym skutkiem.
Tyle radości!".
A potem długo dziękowałaś Bogu za ten "Czas Łaski". Pełna entuzjazmu i zachwytu mówiłaś:
"Jeszcze dźwięczą nam w uszach słowa misjonarza…
Jesteśmy dziś przed Twoim Obrazem pełni żaru
i modlitwy tamtych dni,
by Tobie Pani Jasnogórska podziękować
za czas Nawiedzenia w naszym mieście i w całej diecezji:
za ożywienie wiary, za radość serc, które wróciły do Boga,
za 35 tyś. Komunii św. rozdanych w czasie Nawiedzenia,
za skarb wiary,
którą przenosimy pełni ufności w drugie Tysiąclecie
naszej polskiej rzeczywistości.
Z serc pełnych wdzięczności wyrywa się dziś,
hymn uwielbienia Boga w tajemnicy Trójcy Świętej,
Który dał nam Ciebie za Matkę Syna Bożego".
Sporządzając bilans duchowych darów, otrzymanych w czasze Nawiedzenia Matki Bożej, jeszcze mocniej związałaś swoje życie z Maryją, a przez Nią z Chrystusem. Życie ziemskie uważałaś za tymczasową wędrówkę, chwilową przystań. Z Maryją zdążałaś do wyznaczonego celu - miejsca stałego - wiecznej szczęśliwości. I tę szczęśliwość uzależniałaś również od Matki Najświętszej. Już we wczesnej młodości mówiłaś:
"Zbawię się, jeśli się będę dużo modlić i kochać Matkę Bożą,
Ona kiedyś zabierze mnie ze Sobą do nieba.
Obym tylko służyła Jej - wiernie przez całe życie".
W tym również uczysz nas Anno autentycznej miłości do Boga, poprzez miłość Maryi. Wierzyłaś, że to najkrótsza droga do Chrystusa. I w tym zawierzeniu nie zawiodłaś się. Jesteśmy o tym przekonani.
"Być Polakiem, to żyć bosko i szlachetnie!" mówiłaś z przekonaniem i po doświadczeniach. Dziś już wiemy, że na Tobie sprawdziły się te słowa dokładnie. Poznaliśmy Cię jako człowieka żyjącego właśnie "bosko i szlachetnie". A zatem musiałaś też być wielkim Polakiem, na miarę "boskości i szlachetności". Bogiem żyłaś na co dzień. W miłości spalałaś się z roku na rok, z dnia na dzień - aż do ostatniego. Umierałaś też z miłości. Miłość Bożą realizowałaś poprzez miłość drugiego człowieka. Kochałaś wszystkich bez wyjątku, nawet wrogom życzyłaś dobrze. Rozróżniałaś tylko stopnie w miłości. Większą miłością darzyłaś tych najmniejszych, najbiedniejszych i najsłabszych fizycznie i duchowo. Jak Chrystus, Który szukał tych, co by zginęli. Tak i Ty postępowałaś. Swoim kochającym sercem obejmowałaś wszystkich; od najbliższego otoczenia, aż po cały świat.
* * *
Ojczyzna w Twoim odczuciu, to coś najdroższego, czym trzeba żyć i czego bronić w razie zagrożenia. Ojczyzna dla Ciebie, to jak własny Dom, o który trzeba dbać, utrzymywać w nim porządek, strzec, pilnować, zabiegać, by zawsze byt czysty, bezpieczny i dawał schronienie. Patriotyzm, to chyba wyssałaś z pierwsi matki, wyrwałaś wprost z serca ojca, nabyłaś z doświadczenia, nauczyłaś się w szkołach, wykluczałaś na kolanach przed Królową Polski. Wszystko to razem ukształtowało Twoją piękną, patriotyczną postawę, która opierała się na mocnym fundamencie wiary i miłości. Patriotyzm wyrastał z korzeni Twojej wyjątkowo bogatej osobowości, ukształtowanej z łaską Bożą przez rodziców. W pamięci utkwiły Ci wspomnienia z wieku dziecięcego, które przelałaś zaraz na karty swego pamiętnika. Dotyczyły one pierwszych wrażeń, przeżyć na temat Polaków - bohaterów, a które zrodziły się podczas spacerów z ojcem na tzw. "szańce" . Były to szczątki okopów z I wojny światowej. Tam opowiadał Ci ojciec o bohaterskich czynach polskich żołnierzy, o zwycięstwach i klęskach, o strasznych skutkach wojny. Snułaś wtedy refleksje - jak na Twój wiek - bardzo poważne. Oto one:
"Tak,
gdy idę tamtędy, nieraz myślę,
jakie ataki żołnierze musieli odpierać,
ile młodych żyć uleciało w ofierze dla Ojczyzny.
Naszej Ojczyzny - Polski,
I dziś będąc tam, myślałam o tym,
gdy nagle złoty i może ostatni promyk
różowy zachodzącego słonka padł na ziemię i ozłocił ją.
Pomyślałam, że może tam, - w tym miejscu
leży jakiś bohater cichy,
nie zdobywa Atlantyku ani bieguna.
Tam śpi… który zginął za Polskę".
W latach szkolnych pogłębiałaś swój patriotyzm. A w czasach II wojny światowej i okupacji, zdawałaś już praktyczny egzamin z patriotyzmu. Udział w konspiracji, pomoc rannym, jeńcom, więźniom, "dzieciom ulicy", tajne nauczanie - to dar, który składałaś na ołtarzu Ojczyzny. To był Twój patriotyzm…
Później,
jako studentka, jeszcze z większą świadomością służyłaś Polsce. Służyłaś
przez swoją godną postawę, miłość i odpowiedzialność za ten mały
wycinek, jakim było życie studenckie. Wtedy angażowałaś się we wszystkie
akcje na rzecz Ojczyzny. Strzegłaś pilnie honoru studenta, który w Twoim
mniemaniu i z godnie z wymaganiami ówczesnymi był "znakiem
rozpoznawczym" prawości charakteru. Student, to był "Ktoś".
Cechowała go miłość braterska, postawa patriotyczna, radość życia i
kultura obyczajów. Tymi cechami odznaczałaś się i Ty, Droga Anno. I przede
wszystkim Ty. Byłaś przecież przykładem dla innych akademików i wspaniałą
ich przywódczynią.
A potem jako nauczyciel i wychowawca, w sposób już dojrzały i z dużym doświadczeniem
- wypełniałaś swój patriotyczny obowiązek. Na lekcjach języka polskiego
czy godzinach wychowawczych - uczyłaś młodzież miłości do Ojczyzny. Mówią
dziś o tym Twoi uczniowie:
"Profesor
Anna Jenke
uczyła nas miłości do języka polskiego i do Polski.
Uczyła nas najpełniej i najpiękniej pojętego patriotyzmu".
Inna uczennica dodaje:
"Na
lekcjach jeży ha polskiego przez nią prowadzonych,
przeżyłam piękno treści, zachwycałam się nimi
i po raz pierwszy w życiu zrozumiałam,
co to jest Ojczyzna - jej treść i bogactwo".
Często mówiłaś młodzieży:
"My
umiemy być bohaterami w niewoli,
ale żyć dla Ojczyzny nikt nas nie nauczył".
I ukazywałaś młodym ludziom wspaniałe postacie jako wzory do naśladowania. Doskonale znałaś historię Polski, tę prawdziwą. Toteż przy każdej okazji mocno akcentowałaś pierwiastki patriotyczne. W czasach ostrej ateizacji i marksistowskiej ideologii, młodzież u Ciebie szukała oparcia. Byłaś dla niej ostoją, punktem odniesienia. I nie zawiodła się na Tobie. Byłaś mocna jak skała w swojej postawie moralnej i patriotycznej. Mamy nadzieję, że na Tobie spełniły się słowa J. Kochanowskiego:
"A jeśli
komu droga otwarta do nieba -
to tym, co służą Ojczyźnie".
* * *
Nam natomiast zostawiłaś w testamencie piękny przykład patriotyzmu i wyzwanie, które brzmi:
"Być Polakiem, to żyć bosko i szlachetnie"
W czasach, kiedy zamiera słowo "Ojczyzna" i ginie Jego treść, Anno, gorąca patriotko - ratuj nas! Budź polskie sumienia! Nie dopuść do amnezji! Upraszaj łaskę dla współczesnych bohaterów, którzy walczą o Polskę. Spójrz z nieba na Polskę i nie dopuść, by kolejny raz wrogowie oddali ją w niewolę, sprzedali za 30 srebrników obcym. Już to się dzieje! Są zdrady!. Najpierw zabili ducha w Narodzie, potem dzielili się łupem - majątkiem. Anno, wstaw się za nami u Królowej Polski i przedstaw Jej nasze gorące prośby, by uchroniła nas od zguby i uczyła "żyć bosko i szlachetnie".
Cóż jeszcze o Tobie można powiedzieć? Chyba to, że tak szybko śpieszyłaś się kochać Boga i ludzi, bo czułaś, że szybko odejdziesz z tej ziemi. I tak się stało. W sile wieku, w największym nasileniu działalności apostolskiej zabrał Cię Pan. Ludzie pytali dlaczego…? I nie mogli się z tym pogodzić- Miałaś dopiero 55 lat i mogłaś jeszcze wiele dobrego zrobić… Ale widocznie już wystarczyło Ci dobrych czynów, byś się dostała do nieba. I jeszcze ludzie pytali, w tamte smutne dni, kiedy odeszłaś - dlaczego tak bardzo cierpiałaś i umierałaś na najbardziej złośliwego raka, a przecież byłaś taka dobra, święta ? Odpowiedź zostawiamy samemu Bogu, bo to Jego tajemnica.
* * *
Zanim odeszłaś do Ojca, zaznałaś dużo cierpień fizycznych i duchowych. Pan przeprowadził Cię przez ogień prób i doświadczeń, ale ciągle trwał przy Tobie. Na koniec musiałaś jeszcze zaznać gorzkiego smaku szpitala onkologicznego w Gliwicach i patrzeć z bliska na ogrom ludzkiego cierpienia i śmierć. Mówiłaś wtedy, że ludzie wierzący łatwiej cierpią i umierają. I byłaś zatroskana o nich, i w miarę swoich możliwości - pomagałaś im. Twoja najbliższa przyjaciółka, po odwiedzeniu Cię w szpitalu - powiedziała:
"Zawsze
pamiętająca o innych,
prosiła o modlitwę za wszystkich chorych
na choroby XX wieku:
serca, psychiczne, nowotworowe,
aby chorzy odnaleźli przez nie Boga.
Poznawszy gorzki smak szpitala, pomagała innym.
Zdrowych prosiła o pamięć w modlitwach;
za lekarzy, aby serdecznie zajmowali się wszystkimi chorymi,
anonimowymi także".
* * *
Szpital dla Ciebie był wielką szkołą życia duchowego. Tam dojrzewałaś już ostatecznie. Cierpienie wypalało jeszcze to, co było niedoskonałe. I jeszcze bardziej zbliżało do Boga i cierpiących ludzi. Dotykałaś bezpośrednio Tajemnicy Krzyża i doświadczałaś Bożego Miłosierdzia. Nie siliłaś się wtedy na sztuczne bohaterstwo; w cierpieniu byłaś taka bardzo ludzka, zwyczajna, jak każdy cierpiący człowiek. Równocześnie byłaś bardzo zjednoczona z Bogiem. Patrzący na Ciebie inni chorzy, czy odwiedzający Cię - byli zbudowani Twoją duchową dojrzałością, całkowitym pogodzeniem się z wolą Bożą, Twoją dziecięcą, szczerą miłością, przylgnięciem do Ojca Niebieskiego i Matki Najświętszej, Którą tak kochałaś przez całe życie. To dodawało Ci sił na przetrwanie tych trudnych, ostatnich dni. Modlitwa była dla Ciebie najlepszym i jedynym lekarstwem. Dlatego o nią ciągle prosiłaś. W liście do przyjaciółki pisałaś:
"Gorąco
proszę o modlitwę, by promienie z Serca Bożego
i na mnie nędzną, kruchą poświeciły,
aby wzmocniły, dodały męstwa, otuchy.
Przecież cierpieć się musi, to droga człowieka.
Tylko, żeby Dobry Bóg, przez Serce Matki Bożej pomógł,
by Duch święty dodawał męstwa".
* * *
Moc w swoich słabościach i cierpieniu, czerpałaś głównie z Ofiary Mszy św. i Komunii św., którą w miarę możliwości - przyjmowałaś codziennie. Byłaś wtedy szczęśliwa. W liście do koleżanki pisałaś:
"Mamy na
miejscu codziennie Mszę św.
To najważniejsze!
Jestem tu w rękach Boga i Matki Najświętszej
i w tym jest jedyna i cała Nadzieja".
Do końca byłaś mężna, choć bardzo słaba fizycznie. I wciąż zatroskana o drugich. Ostatnie dni przed śmiercią, przeżywałaś już w swoim domu - w Jarosławiu, gdzie Cię przewieźli Twoi przyjaciele. W domu czułaś się bezpiecznie. Byłaś otoczona kochającymi Cię sercami. Miałaś też dobrze zorganizowaną opiekę lekarską, pielęgniarską także duchową, bowiem codziennie kapłan przynosił Ci Komunię św. Kuzynka i przyjaciółki, na zmianę trwały przy Tobie w ciągłej gotowości, by Ci służyć. A Ty tak bardzo mało wymagałaś dla siebie, prawie nic.
Złośliwy nowotwór bezlitośnie trawił Twój organizm. Ginęłaś w oczach. Cierpiałaś bardzo i cierpieli ci, co stali przy Twoim łożu boleści bezradni. Już nic nie mogli Ci pomóc. Całe oparcie miałaś tylko w Bogu. Czuwający przy Tobie - modlili się gorąco. Lampka Twego życia - dopalała się W majestacie ciszy… w ogromnym skupieniu spełniała się wielka tajemnica: przejście z jednego wymiaru życia w inną rzeczywistość - nadprzyrodzoną już. Nikt nie śmiał niczym zamącić tej ciszy. Nawet płacz otaczających Cię osób był ukrywany i tłumiony. Ofiara Twego pięknego życia - dobiegała końca… Już półmartwymi ustami szeptałaś:
"Cierpieć
się musi, to droga człowieka.
Tylko, żeby Dobry Bóg pomógł takim jak ja i mnie podobnym.
By dodawał męstwa".
Nadsłuchiwały tych słów Twoje przyjaciółki. Chciały uchwycić i zapamiętać każdy Twój szept. Chciały usłyszeć, co jeszcze powiesz, jakie wyrazisz życzenie? Bo to były już ostatnie znaki Twego życia na tej ziemi. I usłyszały jeszcze:
"Będzie tak, jak Bóg zechce".
Potem już zamilkłaś… Bóg zechciał Cię mieć u siebie, bo już dojrzałaś do nieba. Odeszłaś do kochającego Ojca. Było to 15 lutego 1976 roku.
* * *
Lotem błyskawicy rozniosła się wiadomość o Twoim odejściu. Odpowiedzią na nią było:
"Szkoda,
to był bardzo dobry człowiek"
"Ona - wszystkim dobrze czyniła"
"To była święta naszych czasów"
"To był wzór prawdziwego człowieczeństwa"
Potem uroczyście przeniesiono Cię do kolegiaty, jako człowieka wielce zasłużonego. Przez cały dzień przyjmowałaś - ale już na milcząco - odwiedzających Cię… Kolejki były długie, wizyty przedłużały się. Każdy miał Ci coś do powiedzenia. Ukochana przez Ciebie młodzież czuła, że ma niezbite prawo być najbliżej Ciebie. Pogrążona w głębokim smutku i żałobie, jeszcze bardziej zacieśniała z Tobą więź. I chociaż ból rozrywał serce, słowa grzęzły w gardle - to swoją obecnością i godną postawą - powiedziała wszystko. A słowa dopiero po kilku dniach mogła wydobyć ze siebie.
"Mimo,
że spodziewałem się śmierci prof. Anny,
jednak wiadomość o tym spadła na mnie, Jak cios!
Czułem się opuszczony przez kogoś mi bliskiego.
Szedłem w kondukcie pogrzebowym
i płakałem razem z wszystkimi"
* * *
Nastąpiło ostatnie pożegnanie. Kolegiata wypełniła się po brzegi ludźmi. Kapłani, siostry zakonne, krewni i najbliżsi - zajęli pierwsze rzędy ławek. Dalej, wszyscy inni z przewagą młodzieży. Od pulpitu, przez mikrofony padały słowa pożegnania. Słychać strofy poezji Norwida, Asnyka, Staffa -… To młodzież żegnała swoją profesorkę - polonistkę poezją ulubionych przez nią poetów. Pamiętali doskonale Twoje upodobania. A Ty słuchałaś w milczeniu, jakbyś była na uroczystej akademii.
* * *
A potem Liturgia święta. Kilkunastu kapłanów otoczyło ołtarz jak na wielkiej uroczystości. W środku ks. Proboszcz Bronisław Fila. Zagrały organy, rozbrzmiał śpiew. Przy ołtarzu ofiarnym, wierni wraz z kapłanami zanosili modlitwy. Po Ewangelii św. przemówił ksiądz proboszcz:
"Profesor
Anna Jenke ofiarnie służyła każdemu
bez wyjątku, każdemu potrzebującemu pomocy.
To był Jej głęboki humanizm,
który opierał się na Ewangelii Chrystusowej,
na mocach płynących z głębokiej wiary i częstej Komunii św.
Życie swój e pojęła jako służbę Dobru.
Ujęło ją piękno literatury
tak bardzo przepojonej pierwiastkami religijnymi
i ewangelicznymi.
Zapalała więc młodych do umiłowania
nieskończonego Piękna, Dobra, Miłości".
* * *
Po Mszy św. ruszył kondukt pogrzebowy w stronę cmentarza. Ustawiła się procesja. Krzyż, młodzież z LSP i absolwenci, młodzież innych szkół, profesorowie, siostry zakonne, służba liturgiczna, duchowieństwo z Jarosławia i przyjezdni, z ks. Rektorem Sem. Duch. w Przemyślu - na końcu celebransi. Trumna była niesiona przez uczniów. Karawan jechał pusty. Za trumną najbliżsi, przyjaciele i wierni. Trasa prowadziła ulicami miasta, na których ruch samochodowy był wstrzymany. Wzdłuż trasy stały rzesze ludzi. Na Twój ostatni pochód - wyszło prawie całe miasto. Tak niedawno chodziłaś tymi ulicami. Widzieli Cię ludzie, jak szłaś majestatycznym krokiem do kościołów, szkoły do domów ludzi samotnych, chorych, biednych, do Domów Dziecka. Gdy Cię mijali przechodnie, byli obdarowywani Twoim życzliwym spojrzeniem, uśmiechem. Odczuwali tę serdeczność także anonimowi ludzie. Bo "coś" emanowało z Twojej osoby. To "coś" - to życie Boże w Twojej duszy, to miłość Jezusowa rozlana, jak balsam kojący. Teraz, gdy niesiono Cię na ramionach, przechodnie stanęli na ulicach miasta, jakby na baczność, by oddać Ci należną cześć i milczeniem powiedzieć wszystko…
* * *
Był wtedy mroźny, lutowy dzień. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Ostatnie jego promienie padały na trumnę i ozłacały ją. Słońce żegnało to ludzkie Słońce - Ciebie Dobra Anno, Serdeczna Anno, "Słoneczna Skało". Nad trumną, na cmentarzu - jeszcze raz odmówiono modły za Twoją duszę i zaśpiewano "Anioł Pański". Jeszcze pożegnania… Dyrektor z LSP powiedział krótko:
"Z żalem żegnamy Cię, byłaś najlepszą z nas"
Pochowano
Cię w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu. Spoczęłaś razem z rodzicami,
dziadkami i siostrzyczką Marią. Posypały się wiązanki kwiatów, stosy wieńców…
Ludzie jakoś nie chcieli się rozchodzić, nie śpieszono im było-Ciężko im
było rozstawać się z Tobą. Dopiero wiara przyszła im z pomocą, która mówiła,
że dla duszy nie ma rozstania. W ten sposób pozostałaś zawsze żywa w
ludzkiej pamięci. Cudowna jest ta wiara, która koi nawet największe bóle i
łączy żywych i umarłych… Rodzi też nadzieję na lepsze życie, już w
pełni szczęśliwe, bo zjednoczone z Bogiem.
I z tą wiarą i nadzieją w sercu, w głębokiej zadumie - uczestnicy pogrzebu
zaczęli się rozchodzić do domów. A Ty pozostałaś zarzucona kwiatami, by
odpocząć po ziemskich trudach znaczonych cierpieniami, i nadal wsłuchiwać się
w głos ludzi pragnących z Tobą rozmawiać. Pozostałaś z wszystkimi, tylko
teraz już w innej rzeczywistości, nieuchwytnej naszymi zmysłami. Ale pozostałaś…
Anno Droga, pozostałaś, by nadal nam skutecznie pomagać i służyć za wzór chrześcijańskiego świętego życia. Z tym przekonaniem odchodzili wtedy ludzie z cmentarza. W tym przeświadczeniu pozostają do dzisiejszego dnia, modląc się o Twoje wstawiennictwo u Boga w różnych potrzebach. To przekonanie również ośmieliło Twoich Przyjaciół do złożenia prośby do ówczesnego Ordynariusza Przemyskiego Ks. Arcybiskupa Ignacego Tokarczuka o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego - wyniesienia Cię przez Kościół do chwały ołtarzy. Wtedy, gdy prosili, przedstawiali wiele motywów uzasadniających prośbę. Najważniejszy z nich był ten, że "żyłaś dla chwały Boga - po nic więcej". On mieścił w sobie wszystko: wiarę głęboką, miłość doskonałą ufność bezgraniczną, pragnienie pełnienia tylko woli Bożej, zapał apostolski. I chociaż nic nadzwyczajnego nie zrobiłaś, to jednak przez życie z Bogiem i w Bogu, tę zwyczajność uczyniłaś niezwykłą.
Sprawa dojrzewała. Aż w końcu, 26 marca 1993 roku Kościół rozpoczął przewód procesowy. Świadkowie Twego życia składali świadectwa o heroiczności cnót Boskich i moralnych, którymi żyłaś i promieniowałaś na otoczenie. Badano także Twoje pisma, czytano korespondencję, którą zachowali Twoi Adresaci, przeczuwając, że może się przydać.
Tymczasem pamięć o Tobie pozostaje wciąż żywa. Twoje doczesne szczątki, 10 kwietnia 1997 roku przenieśli Już do kościoła. Uroczyście, komisyjnie złożyli je w krypcie kościoła św. Mikołaja - w Ośrodku Kultury i Formacji Chrześcijańskiej, nazwanego Twoim imieniem. Tam spoczęłaś. Będziesz już w bezpiecznym miejscu. Będziesz wciąż czekać na odwiedzających Cię, teraz już w większej liczbie, bowiem jest to też Ośrodek Rekolekcyjny. Miejsce to jest znane jako Opactwo Benedyktyńskie. Tam są obecnie Siostry Benedyktynki, które teraz będą blisko Ciebie. One dopilnują, byś zawsze miała świeże kwiaty. I będą mówić pielgrzymującym do tego miejsca ludziom, że tu spoczywasz i że czekasz na odwiedzających gotowa im pomagać.
Na stoliku w Twojej krypcie leży duża Księga Pamiątkowa - dar młodzieży z Przeworska i ich wychowawczyni. W niej są zapisy: prośby, podziękowania do Ciebie kierowane, także podpisy pielgrzymów. Jest ich dużo i będzie coraz więcej, gdyż coraz bardziej stajesz się znana. I coraz więcej ludzi będzie potrzebować Twojej pomocy. A Ty zechcesz - będąc Tam, u Boga - nas słuchać. Wierzymy w to mocno.
* * *
Nie każdy jednak może Cię odwiedzić. Mieszkający daleko poza Jarosławiem znają Cię tylko z opowiadań naocznych świadków Twego życia, lub z publikacji: artykułów i książek. W modlitwie proszą Cię dziś o wstawiennictwo u Boga w różnych sprawach. A Ty ich nie zawodzisz - pomagasz. Listy z podziękowaniami, poświadczają skuteczność Twego orędownictwa u Boga za proszącymi o pomoc. Jest ich dużo. "Załatwiasz" - jak kiedyś - wiele spraw, rozwiązujesz wiele problemów. A już najskuteczniej pomagasz w sprawach duchowych, bo one są najważniejsze. Tak i za życia myślałaś. Teraz wszystko doskonale rozumiesz. I pragniesz nam wszystkim powiedzieć, byśmy i my "żyli na chwałę Boga - po nic więcej". Bo tylko w tym rozumieniu i w takim wymiarze życie ludzkie ma sens.
* * *
Anno, Służebnico Boża! Dziękujemy Ci za Twoje nauki przekazywane nam za życia i teraz. Dziś dziękujemy Bogu, że dał nam Ciebie, że ukształtował Cię na wspaniałego człowieka. Dziękujemy za Twoją współpracę z Łaską Bożą i otwartość na nieogarnioną miłość Boga, która dokonywała w Tobie wielkich rzeczy. Dziękujemy za przekazany testament. Za przesłanie skierowane do ludzi świeckich, szczególnie do nauczycieli; co należy czynić, by być doskonałym.
Anno, Służebnico Boża! W darze, i jako dowód wdzięczności składamy Ci nasze modlitwy, choć niedoskonałe, ale ufne i gorące, nasze pragnienia, by chociaż trochę żyć Twoimi ideałami. Dopomóż nam w tym, gorąco Cię o to prosimy.
Droga
Anno!
Zechciej nadal być z nami, bo jest u nas źle! W moich "Rozmowach niedokończonych"
z Tobą pragnę jeszcze postawić Ci szereg pytań, dotyczących bardzo ważnych
spraw. Znając Twoją ogromną gorliwość o chwałę Bożą dla której żyłaś
- powiedz, jak byś siebie i innych przygotowała na 2000-lecie Narodzin Jezusa
Chrystusa? Co robiłabyś dziś, żeby ten Jubileusz był Twoim własnym i mocno
zaakcentowanym także w całym świecie? Jak i w jakim stopniu włączyłabyś
się w słowa, wezwania, apele Ojca św. Jana Pawła II, by jak najgodniej uczcić
to wielkie Wydarzenie?
Z pewnością odpowiedziałabyś swoją gotowością całkowitego zaangażowania się w to wszystko, co Ojciec św., Kościół poleca. I zrobiłabyś wszystko na swoim "terenie", by Pan Jezus zastał nas przygotowanych do Wielkiego Świętowania. A przy tym tkwiłabyś w całym Kościele, i w świecie przez swoje wielkie poczucie odpowiedzialności, przez miłość gorącą do Jezusa Chrystusa, przez nieustanne modlitwy.
To już tak krótko do tego Wydarzenia. Miałabyś masę swoich pomysłów dla młodzieży, dzieci, dla "Sobótek" i różnych stowarzyszeń, dla chorych i cierpiących. Czuję, że uruchomiłabyś wszystkie mechanizmy, metody, środki, byleby uwielbić Jezusa jak najlepiej i ukazać Mu największą Miłość. Dotarłabyś pewnie do "Radia Maryja", katolickiej Telewizji i innych katolickich masmediów z troską św. Franciszka: że "Miłość nie jest kochana" i że trzeba się nam nawrócić.
* * *
A co powiedziałabyś na temat bratobójczych wojen, jakie toczą się na całym świecie? W jaki sposób reagowałabyś na wystąpienia Ojca św. w tej sprawie? Wydaje się, że nie zachowałabyś się obojętnie, ze wzruszeniem ramion, mówiąc, że to kraje odległe. Słałabyś w te ogniska zapalne - jak św. Maksymiliana Kolbe - "kulki" - modlitwy gorące, akty strzeliste, różne ofiary. Bolałabyś nad wszystkimi, którzy tam giną, nad dziećmi umierającymi także z głodu.
* * *
Oprócz wojen, świat ginie jeszcze z powodu "cywilizacji śmierci". Ile w tej materii miałabyś do powiedzenia? Myślałabyś, jaką postawić tamę, która by mogła zatrzymać rozszalałą falę zła, idącą przez wszystkie kraje świata? Spodziewamy się, że w pierwszej kolejności postawiłabyś tamę z modlitwy i pokuty. Bo innymi środkami nie dysponowałabyś. I powiedziałabyś, że tylko modlitwą i postem można uśmierzyć ten rodzaj Złego.
* * *
Z
pytaniami chcę teraz dotrzeć do bliższych spraw, bo polskich. W Ojczyźnie
naszej mamy moc problemów. Wydawało się, że po uzyskaniu wolności -
wszystko, co było nieuporządkowane - wróci na swoje miejsce. Tymczasem, mamy
ustrój postkomunistyczny. Spotkał nas gorzki zawód. Zmarnowaliśmy wiele
szans na uporządkowanie naszego Domu-Ojczyzny. Stąd jest on nieczysty,
antypolski, antykatolicki, tchnący "zachodnią zgnilizną". Parlament
ustanawia prawo zabijania dzieci nie narodzonych, wprowadza do szkół
demoralizację, legalizuje pornografię. Władza mija się z prawdą, sprzedaje
po kawałku Polskę, zdradza najwyższe interesy Narodu, oddaje się w ręce
masonerii. ustanawia Konstytucję, która nie uznaje Boga jako Najwyższego
Prawodawcę, depcze "przeszłość ołtarzy" i zagraża suwerenności
Polski. Nie dopuszcza ratyfikacji Konkordatu ze Stolicą Apostolską. Ginie
kolebka "Solidarności" - Stocznia Gdańska. Ludzi wyrzucają z pracy,
szerzy się bezrobocie, a bezdomni zamieszkują dworce kolejowe. Walczą z
Bogiem, Krzyżem - symbolem Miłości. Żydzi wołają: usunąć Krzyż z obozu
w Oświęcimiu!
Anno Droga, stawiam Ci dziś to zasadnicze pytanie: co będzie z Polską? Jak
zachowałabyś się wobec tej lawiny zagrożeń bytu narodowego, naszej kultury
chrześcijańskiej i moralności, wiary w Boga i zagrożeń samego życia już u
jego zarania czy w dalszej jego egzystencji? Co robiłabyś jako Polka,
katoliczka, nauczycielka - ale przecież jednostka - w tej beznadziejności?
Z pewnością nie załamałabyś się, lecz z nadzieją w sercu robiłabyś wszystko, co możliwe w Twojej sytuacji, stanie i zawodzie. Myślę też, że ze swoimi propozycjami wystąpiłabyś do nauczycieli, inteligencji, młodzieży, rodziców i mobilizowałabyś wszystkich do: informacji, formacji, organizacji akcji - jak nas uczy "Radio Maryja". W te cztery etapy - weszłabyś całą swoją osobą, i z nieustanną modlitwą, połączoną z ofiarą i pokutą. To wszystko składałabyś na OŁTARZU OJCZYZNY.
Droga Anno, chcę jeszcze porozmawiać z Tobą na tematy Ci znane i bardzo bliskie - jarosławskie. Wiemy, że przeżyłaś tragedię drugiej wojny światowej, a w Jarosławiu przeżyłaś straszne wydarzenie: zamordowanie przez Gestapowców hitlerowskich, dziesięciu młodych ludzi: Akowców i Harcerzy. W czerwcu i lipcu 1944 r. zostali oni rozstrzelani w lasach kidałowickich, a wcześniej byli w okrutny sposób torturowani. Zginęli, ale nikogo nie zdradzili! Był to kwiat młodzieży, w Twoim wieku. Znałaś Ich z imienia. CZESŁAWA PUZON ps. "BAŚKA", o dwa lata starsza od Ciebie Żołnierz A.K. i Zastępowa ZHP zginęła za Ojczyznę w 25-tym roku życia. I kolejno: ZBYSZEKKOPEĆ - podchor. A.K. - lat 23, WŁADZIO POŁTORAK - lat 17, Bracia JANEK! ROMEK PROŚBOWIE - Żołnierze A.K. lat 19 i 21. MARIA ZIMNICKA - Żołnierz A.K. - brak bliższych danych. I dwie kobiety i dwóch mężczyzn - NIEZNANYCH I NIEROZPOZNANYCH ŻOŁNIERZY A.K. W sierpniu 1944 roku odbył się Ich uroczysty Pochówek. Odkopano Ich ciała i przewieziono na Stary Cmentarz w Jarosławiu. świadek tej ceremonii pogrzebowej - Pani Lidia Tomkiewicz tak relacjonuje to wydarzenie:
"Rok
1944, 10 sierpnia.
Dla bardzo wielu Jarosławiem to odległa historia…
Dla mnie ten dzień jest ciągle żywy…uroczysty…
Dzień słoneczny i gorący nie tylko żarem słonecznym,
ile temperaturą przeżyć.
Przemieszane nawzajem duma i żałoba,
gorycz, łzy, modlitwa.
Ogromna rzesza ludzi zgromadzonych na Nowym Cmentarzu,
oczekuje na wyjątkowy kondukt pogrzebowy.
Wjeżdżają wolno chłopskie furmanki - jest ich pięć.
Na każdej dwie proste, sosnowe trumny.
Każdy wóz w girlandach z zielem,
eskortuje Żołnierz A.K. z bronią.
Zatrzymuje się pierwszy wóz.
Wokół młodzi chłopcy i dziewczęta -
to Ich Przyjaciele i Koledzy.
Młode, sprawne ręce ujmują z dumą i miłością
szorstkie brzegi sosnowej trumny,
unoszą na ramiona i po krótkim marszu,
składają do wspólnej mogiły…
Rozpoczyna się Ceremonia pogrzebowa
chrześcijańska i patriotyczna,
godna Ich życia i krwi przelanej za wolność i Ojczyznę…
Owiała Ich legenda… przeszli do historii Jarosławia…
Musimy o Nich pamiętać. Cyprian Kamil Norwid napisał:
<Naród, który traci pamięć, traci życie>.
Obyśmy nigdy nie utracili pamięci!
Obyśmy nigdy nie utracili życia!"
Chcę Ci dziś powiedzieć Droga Anno, że nie utraciliśmy pamięci o Nich. W moich rozmowach z Tobą wspominam o tym wydarzeniu dlatego, że i Ty nim żyłaś. Na temat "Baśki" bardzo często rozmawiałaś ze swoimi harcerkami, czy też uczniami w szkole. Stawiałaś Ją młodzieży za wzór pięknego młodzieńczego życia, a potem odważnego bohaterstwa.
Dziś, chcę Ci o tym powiedzieć, przypomnieć, a przez to odnowić także naszą pamięć o wielkich Polakach. Czuję, że Ty chcesz, by mówić często, nieustannie o miłości Boga, ale też i o miłości Ojczyzny. Wiem, że ten temat nigdy Cię nie nużył.
Potwierdzaj ą to Twoi uczniowie i znajomi. A bohaterska młodzież, to już szczególnie Cię zachwycała. I wskazywałaś ją, biorąc przykłady z najbliższego otoczenia, a więc z Jarosławia także.
W
bieżącym roku, staraniem wspaniałych ludzi, gorących patriotów jarosławskich
- została odnowiona Ich wspólna Mogiła. Stanęło 10 brzozowych krzyży z
imiennymi tabliczkami. Wtoczone na mogiłę kamienie z rzeźbionymi symbolami:
Orła, znaku Polski Walczącej i Krzyża Harcerskiego - przywołują na pamięć
naszych młodych Bohaterów, którzy byli "rzuceni przez Boga, jak kamienie
na szaniec". Przeszłość zlała się z teraźniejszością. Podziw…
wdzięczność… i przesłanie - to wielka łaska i dar Boga, które spłynęły
na nas w rocznicowe dni, upamiętniając tragedię sprzed pięćdziesięciu
laty. To równocześnie radość, że się nam udało przy wspólnym wysiłku
ofiarnych ludzi - odnowić Mogiłę, przeżyć uroczyste jej poświęcenie i
oddać należną cześć i wdzięczność Tym, którzy za nas cierpieli i
umierali, abyśmy my mogli żyć.
Dziś dzielimy się tym z Tobą Droga Anno, wierząc i ufając, że również
cieszysz się z tego w niebie. I jesteś zadowolona z patriotycznej postawy
bliskich i znanych Ci osób.
* * *
Teraz patrzysz na nas Droga Anno, już z innej rzeczywistości. I masz inną ocenę spraw, niż my tu na ziemi. Ufamy, że jesteś blisko Boga i że wstawiasz się za nami Ufamy też, że modlisz się za naszą Ojczyznę, by była prawdziwie wolna, bezpieczna. By panowało w niej Królestwo Chrystusa i Jego Matki - Królowej Polski. Zalęknionym, bojaźliwym, małej wiary - powtarzasz Chrystusowe słowa:
"Nie lękajcie się, Jam zwyciężył świat!"
A
przewódcom, pragnącym budować Dobro - wypraszaj siłę, by się nie załamywali
i kierowali się mądrością z Boga wziętą, by wiedzieli, co należy czynić.
Anno, ośmielam się dziś prosić Ciebie, byś nieustannie czuwała nad nami i
wstawiała się u Boga za Ojcem św. Janem Pawłem II, Kościołem Chrystusowym
z Jego kapłanami i wiernymi. Za naszą Ojczyzną umęczoną i zniewoloną.
Nadal chcę rozmawiać z Tobą o wszystkim: co mnie smuci i martwi, także, co
raduje serce. Chcę rozmawiać często, ciągle, chociaż wiem, że i tak te
moje
ROZMOWY będą wciąż NIEDOKOŃCZONE…
Anno, chcę mówić jeszcze z Tobą o wielkim wydarzeniu dziejowym, tak wielkim, że aż przekraczającym moją wyobraźnię - o piątej pielgrzymce Ojca św. do Ojczyzny. Przybył do nas Najdroższy Rodak, Namiestnik Chrystusa JAN PAWEŁ II. Od 31.V. do 10.VI.1997 r. było WIELKIE ŚWIĘTOWANIE NARODU.
Anno, Tyś tego szczęścia nie miała, by cieszyć się na ziemi z wyboru naszego Rodaka na Stolicę Piotrową, gdyż odeszłaś do wieczności na dwa lata przed tym wydarzeniem. Z upokorzonej, umęczonej Polski, dnia 16 października 1978 roku Bóg wskrzesił "iskrę", która zapaliła cały świat.
* * *
Dziś ten niestrudzony Pielgrzym przeszedł przez polską ziemię jako Moc, Nadzieja, Zawierzenie Bogu i Matce Najświętszej. Przeszedł przez ziemię, ale i przez serca Polaków z przesłaniem od samego Chrystusa, mówiąc, iż tylko w Chrystusie znajdziemy sens życia i zrozumiemy drugiego człowieka. I by się nie lękać przyjąć Go otwartym sercem, Przez 10 dni karmiliśmy się Słowem Życia. Zajmowaliśmy rolę Marii - tej z domu Łazarza - zasłuchani w słowa Zastępcy Boskiego Mistrza. Każde ze słów było ważkie i cenne jak złoto.
Pozwól Droga Anno, że Cię poproszę, żebyś razem ze mną przeszła przez wszystkie szlaki tej ostatniej Papieskiej Pielgrzymki w Polsce. I żebyś mi pomogła dokładnie zrozumieć, co Ojciec św. chciał mi powiedzieć.
* * *
Już na lotnisku we Wrocławiu, w dniu 31 maja słyszę Jego ciepłe, z głębi serca płynące słowa:
"Pozdrawiam Cię Polsko, Ojczyzno moja!
Choć przyszło mi żyć w oddali,
to jednak nie przestaję czuć się synem tej ziemi
i nic, co jej dotyczy nie jest mi obce".
Ogromne wzruszenie Ojca św. i nasze również. A potem, w dniu l czerwca "Statio Orbis" - na Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym we Wrocławiu, gdzie Ojciec św. wzrokiem i sercem objął całą Wspólnotę Eucharystyczną, cały Kościół Powszechny. I wprowadził nas w "Wielką Tajemnicę Wiary". Mówił o Chlebie Eucharystycznym, ale także i o chlebie dla ciała, prosząc, by nigdzie na globie ziemskim nie było głodu i biedy. Mówił też o wolności, do której prowadzi tylko Chrystus.
"Usiłuje się bowiem dzisiaj wmówić człowiekowi
i całym społeczeństwom,
iż Bóg jest przeszkodą na drodze do pełnej wolności,
że Kościół jest wrogiem - wolności,
że wolności nie rozumie, że się jej lęka.
Jest tutaj niesłychane pomylenie pojęć…
A to, że Kościół jest wrogiem wolności
jest szczególnym nonsensem
tu w tym kraju i na tej ziemi, wśród tego narodu".
* * *
Pamiętasz Anno, jak w Polsce Kościół był krępowany, ograniczany w swej działalności? Działo się tak przez całe stulecia, a w ostatnim pięćdziesięcioleciu szczególnie. Pamiętasz, jak wtedy wierni oddawali się "w niewolę miłości za wolność Kościoła"? Ty także tak uczyniłaś. Ojciec św. utwierdza nas w wolności z trudem zdobytej. I mówi, że Kościół był i jest stróżem wolności. I że Eucharystia daje nam prawdziwą wolność.
* * *
Z Wrocławia, 2 czerwca wędrowaliśmy z Ojcem św. na Pola Legnickie. Tam usłyszeliśmy:
"Jest wielkim zadaniem naszego pokolenia,
wszystkich chrześcijan tego czasu
nieść światło Chrystusa - w życie społeczne.
Nieść je na <współczesne areopagi>
ogromne obszary współczesnej kultury, polityki i ekonomii".
W Legnicy Ojciec św. poruszył kwestie społeczne: niedostatek wielu rodzin, zwłaszcza wielodzietnych, ludzi chorych, samotnych, starych, dzieci w domach dziecka, bezdomnych. I że nie można zapomnieć o tych, którzy odczuwaj ą brak chleba.
Jakże bliskie były Ci Droga Anno, te sprawy. W miarę swoich sił i możliwości czasowych - szłaś do rodzin wielodzietnych, chorych, samotnych, by nieść im pomoc, dzielić się chlebem. W pełnym wymiarze realizowałaś to, o czym dziś przypominał nam wszystkim Ojciec św. na Legnickim Polu.
* * *
O dalszych powinnościach katolików mówił Ojciec św. w Gorzowie Wielkopolskim, również w dniu 2 czerwca. Tam, między innymi powiedział:
"O Bogu winno się świadczyć słowem i czynem,
wszędzie, w każdym środowisku:
w rodzinie, w zakładzie pracy, w urzędach,
szkołach, biurach, w miejscach,
gdzie człowiek się trudzi i gdzie odpoczywa.
Winniśmy wyznawać Boga
przez gorliwe uczestniczenie w życiu Kościoła,
przez troskę o słabych i cierpiących,
a także poprzez podejmowanie odpowiedzialności
za sprawy publiczne,
w duchu troski o przyszłość narodu budowaną
na prawdzie Ewangelii.
Taka postawa wymaga dojrzałej wiary,
osobistego zaangażowania.
Winna się wyrażać w konkretnych czynach…
Wśród zwykłych ludzkich zajęć
nie możemy zatracać łączności z Chrystusem.
Potrzebne nam są specjalne momenty
przeznaczone wyłącznie na modlitwę.
Modlitwa jest niezbędna zarówno w życiu osobistym,
jak i w apostolstwie.
Nie może być autentycznego świadectwa chrześcijańskiego
bez modlitwy.
Ona jest źródłem natchnienia, energii, odwagi
w obliczu trudności i przeszkód;
jest źródłem wytrwałości i umiejętności
podejmowania inicjatywy z nowymi siłami".
Wydaje się, że w tych ważnych zasadach moralnych, które przypominał nam Ojciec św. - całkowicie mieściło się Twoje życie Anno. Byłaś bowiem prawdziwym apostołem, na miarę współczesnych czasów. Słowem i czynem, a nade wszystko przykładem swego życia, dawałaś świadectwo o Chrystusie. Moc i siłę do apostolskich czynów miłości - bez wątpienia - czerpałaś w modlitwie osobistej i tej, która wyrastała z uczestnictwa w Liturgii Kościoła.
W dalszej wędrówce. Ojciec św. zatrzymał się - ale tylko z lotu helikoptera - nad Lednickim Jeziorem, by popatrzeć na licznie zgromadzoną młodzież, która u źródeł naszego chrześcijaństwa pragnęła przejść przez symboliczną Bramę Trzeciego Tysiąclecia - wybudowaną w kształcie ryby - ze światłem wiary i nadziei. Młodzież usłyszała głos Ojca św. nagrany na taśmę magnetofonową:
"Nie lękajcie się iść w przyszłość przez Bramę,
którą jest Chrystus.
Wierzcie Jego słowom, wierzcie Jego miłości,
w Nim jest nasze zbawienie.
Zanieście przyszłym pokoleniom świadectwo wiary,
nadziei, miłości.
Bądźcie wytrwali!".
* * *
Anno, przeżyłaś Tysiąclecie Chrztu Polski. Przeżyłaś to wydarzenie bardzo głęboko i uroczyście. Wtedy, mimo trudnych czasów, niesprzyjających wierze w Boga potrafiłaś należycie przygotować siebie, także swoich uczniów i wychowanków do przeżywania tego wielkiego Jubileuszu. Dziś czyniłabyś to samo. Robiłabyś wszystko, by godziwie, dojrzale wszyscy mogli wejść w Bramy Trzeciego Tysiąclecia. Z pewnością pragnęłabyś, by do tego najbardziej była przygotowana młodzież - przyszłość Narodu.
* * *
W tysiącletnią rocznicę śmierci św. Wojciecha - Ojciec św. stanął na Wzgórzu Lecha - w Gnieźnie. Historyczne wydarzenie. Św. Wojciech dał świadectwo Chrystusowi, ponosząc śmierć męczeńską. Przez to położył podwaliny pod europejską tożsamość i jedność. Tam Ojciec św. w obecności wielotysięcznej rzeszy i siedmiu prezydentów państw Europy Środkowej powiedział:
"W imię poszanowania praw człowieka,
w imię wolności, równości, braterstwa,
w imię międzyludzkiej solidarności i miłości, wołam:
Nie lękajcie się!
Otwórzcie drzwi Chrystusowi!
Człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa!"
Nawiązując zaś do ciągłych dążeń państw do zjednoczenia Europy, Ojciec św. powiedział:
"Dlatego mur, który wznosi się dzisiaj w sercach,
mur, który dzieli Europę, nie runie bez nawrotu do Ewangelii.
Bez Chrystusa nie można bowiem budować trwałej jedności.
Nie można tego robić odcinając się od tych korzeni,
z których wyrosły narody i kultury Europy
i od wielkiego bogactwa kultury duchowej minionych wieków".
* * *
Anno, w tym również byłaś zgodna z przesłaniem Ojca św. Szeroko na ościerz otwierałaś drzwi Chrystusowi nie tylko swego serca, lecz serca wielu ludzi, zwłaszcza młodych, oddalonych od Chrystusa. Przyprowadzałaś ich do Niego i budowałaś z Nim trwałą jedność.
* * *
W spotkaniu z młodzieżą w Poznaniu, w dniu 3 czerwca, Ojciec św. przypomniał młodym historię Polski, jej martyrologium. Za cenę krwi uzyskiwano niepodległość i wolność. Dziś, gdy tę wolność już mamy - ostrzegał Ojciec św. - nadużywa się jej. I apelował:
"Nie dajcie się zniewolić!
Nie dajcie się skusić pseudowartościami,
półprawdami, urokiem miraży,
od których później będziecie się odwracać
z rozczarowaniem, poranieni,
a może nawet ze złamanym życiem".
Po ostrzeżeniu Ojciec św. zachęcił młodych:
"Bądźcie w tym świecie nosicielami
wiary i nadziei chrześcijańskiej,
żyjąc miłością na co dzień.
Bądźcie wiernymi świadkami Chrystusa Zmartwychwstałego,
nie cofajcie się nigdy przed przeszkodami,
które piętrzą się na ścieżkach Waszego życia.
Liczę na Was!".
* * *
Ten program był niegdyś Twoim programem, Droga Anno. Miałaś bowiem zawsze właściwe i Boże spojrzenie na młodzież. Była ona dla Ciebie troską całego Twego życia. Mówiłaś o niej, że "Trzeba ją umieć podać Wyżej i Dalej…" I to czyniłaś do końca swego życia.
* * *
Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu - gościło u siebie Ojca św. w dniu 4 czerwca. Tam Ukochany Pielgrzym skoncentrował swoją uwagę na św. Józefie - Stróżu Najświętszej Rodziny, na życiu ludzkim od jego poczęcia aż do naturalnej śmierci. O życiu ludzkim powiedział:
"Posiada ono niewzruszalną wartość i niepowtarzalną godność…
Miarą cywilizacji, miarą uniwersalną, ponadczasową,
obejmującą wszystkie kultury -
jest jej stosunek do życia.
Cywilizacja, która odrzuca bezbronnych,
zasługuje na miano barbarzyńskiej".
Były to bardzo mocne słowa, lecz prawdziwe. Do tych słów Ojciec św. dodał jeszcze jedną gorzką prawdę, wypowiedzianą wcześnie w Watykanie pod adresem polskiego Parlamentu, który ustanowił prawo dzieciobójstwa:
"Naród, który zabija własne dzieci,
jest narodem bez przyszłości".
Powiedział to z wielkim bólem i smutkiem. bowiem tak bardzo ukochał człowieka, że nieustannie broni Jego istnienia i godności.
* * *
Wiesz Anno, że w tym wielkim zagrożeniu człowieka - nasze oczy są skierowane ku tym, którzy chcą go ratować. Twoje zainteresowania koncentrowały się również wokół człowieka, zwłaszcza tego bezbronnego, zagrożonego, wokół "dzieci ulicy". Dlatego łatwo z Tobą wnikać w treść słów Ojca św. na każdy temat, gdyż każdy jest Ci bliski.
* * *
Dnia 4 czerwca wieczorem, Najukochańszy Syn ziemi polskiej przybył do Domu Matki - Częstochowy. Tam poczuł się dobrze, jak u Najlepszej Matki. Najpierw długo z Nią rozmawiał w cudownej Kaplicy. Potem zawierzył Jej całą Polskę, nas wszystkich. Od siebie przypomniał Jej o swoim "Totus Tuus".
* * *
Anno, Ty najlepiej rozumiesz Ojca św. w Jego bezgranicznym, miłosnym zawierzeniu Matce Najśw. Bowiem i Ty innej drogi do Chrystusa nie znałaś - jak tylko przez Maryję. Kochałaś Ją całym swoim oddaniem. Nic bez Niej nie czyniłaś. A duchowa stolica Polski - Częstochowa - była dla Ciebie, jak dla Ojca św. najbardziej umiłowanym miejscem, do którego chętnie i często wracałaś.
* * *
Ukochany Pielgrzym 6 czerwca wylądował w Tatrach - w Zakopanem. Krzyż na Giewoncie wyznaczał szlak Jego wędrówek na Podhalu. Górale z gorącą miłością, szczerze, na kolanach powitali Najdroższego Gościa. Swoją miłość okazywali we wszystkim: w wystroju całego Podhala, w osobistych strojach regionalnych, w muzyce, śpiewie, w dekoracjach ołtarzy.
Wielka Krokiew, Krzeptówki, kościół świętej Rodziny - to miejsca oficjalnego pobytu Ojca św. Natomiast gościnne Tatry "przytuliły" Go jeszcze z miłością także prywatnie. I napełniły Jego serce Pięknem, Szczęściem, kojąc tęsknotę za polskimi górami. To był szczególny dar Boga. Wszędzie, gdzie przybywał Ojciec św. - u górali nie było zaskoczenia. W najwyższej gotowości otwartych serc - na powitanie stanęło Zakopane i całe Podhale. Dlatego w swoich przemówieniach Ojciec św. mógł powiedzieć:
"Na Was zawsze mogę liczyć".
Tam, w Zakopanem cała Polska otrzymała lekcję pokory, patrząc na postawę Burmistrza i towarzyszących mu górali, którzy na klęczkach oddali hołd Namiestnikowi Chrystusowemu, podziękowali za Dobro, jakie On dla nas wszystkich uczynił, przeprosili za zwątpienia i niedochowanie wierności oraz przyrzekli poprawę. Dalszy ciąg tej lekcji pokory udzielił sam Ojciec św. na Krzeptówkach, kiedy po uroczystej Mszy św. i po konsekracji kościoła - nie patrząc na swoje zmęczenie - ukląkł przed Jezusem Eucharystycznym i Panią Fatimską, w głębokim skupieniu, zamknięty w samym sobie i długo się modlił. Wszyscy tam obecni oraz telewidzowie, w zadumie patrzyli na tę "bryłę modlitwy". I mogli się czegoś nauczyć. Krzeptówki - Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej, to Votum wdzięczności za ocalenie Ojca św. w 1981 r., zbudowane staraniem kustosza - gorliwego kapłana Mirosława Drozdka i górali. Pani Fatimska, tonąca w tysiącach kwiatów, otoczona wielotysięczną "Rodziną Radia Maryja" i całą rzeszą wiernych - słuchała zwierzeń Najdroższego Syna.
Zaś w cieniu Krzyża na Giewoncie, Ojciec św. wołał: "Sursum Corda!". Dla kochających górali była to nagroda, wyróżnienie, iż Ojciec św. przebywał u nich najdłużej.
* * *
Z pewnością gorącość serc górali udzieliłaby się i Tobie Droga Anno, jak nam się udzieliła. Wszak spontaniczność, radość, gorliwość, patriotyzm - cechowały Cię przez całe życie. I te cechy ciągle próbowałaś przelewać na otoczenie, szczególnie na dzieci i młodzież.
Z "gorącego" Zakopanego - 7 czerwca - w I sobotę miesiąca - Ojciec św. udał się do Ludźmierza - do Królowej Podhala, czczonej przez tamten lud Różańcem św., Ojciec św. znając specyficzną religijność wiernych, powiedział:
"Rytm różańcowych pacierzy
odmierza czas na tej podhalańskiej, polskiej ziemi -
przenika go i kształtuje".
I specjalnie podziękował wiernym Podhala za wielki dar modlitwy różańcowej. Tam, łącząc się z całym światem - odmówił Różaniec, jak to zwykle czyni w każdą I sobotę miesiąca. Następnie powiedział:
"Odmawiajcie Różaniec.
Niech ta modlitwa stanie się fundamentem Waszej jedności".
W modlitwie różańcowej Ojciec św. upatruje wielką moc. Z Różańcem nie rozstaje się w swoim papieskim posługiwaniu.
* * *
Anno Droga, Dla Ciebie Królowa Podhala - Pani Ludźmierska była bardzo bliska. Bywałaś u Niej, modliłaś się przed Jej Obliczem. Są tego ślady, dowody. Pozostawiłaś bowiem modlitwę do Matki Bożej Ludźmierskiej, którą sama ułożyłaś. Oto ona:
"O Matko Boża Ludźmierska,
Królowo Podhala,
czczona od wieków w tutejszym Sanktuarium,
oddaję Ci najgłębszą cześć
iż dziecięcą ufnością przedkładam moje prośby.
Błagam nade wszystko o - wytrwanie w Łasce Uświęcającej.
Uczyń mnie apostołem dobrego przykładu.
Pobudzaj do dobroci myśli, słowa, czynu.
Ucz mnie pozytywnej postawy wobec otaczającej
mnie rzeczywistości.
Pomagaj w uświęcaniu każdej okoliczności życia
oraz wykorzystywania trudności do gorliwszej pracy nad sobą.
Otaczaj mnie macierzyńską opieką
i wspieraj we wszystkich potrzebach duszy i ciała".
Podobnie jak Ojciec św., Ty także znałaś moc modlitwy różańcowej. I w niej szukałaś ratunku w trudnych sytuacjach. Zwykłaś wtedy mówić:
"Jak dobrze, że mamy Różaniec".
Twoje życie również "odmierzał rytm różańcowych pacierzy".
W królewskim Krakowie stanął nasz Ukochany Pielgrzym 8 czerwca. Blisko dwumilionowa rzesza zgromadzona na Błoniach Krakowskich - na żywo uczestniczyła w kanonizacji Królowej Jadwigi. Była to prawdziwie uczta królewska. Innym wydarzeniem - to 600-lecie Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Słusznie Ojciec św. powiedział o Krakowie:
"Raduj się dziś Krakowie!
Raduj się, bo nadszedł wreszcie czas,
że wszystkie pokolenia Twoich mieszkańców
mogą oddać hołd wdzięczności świętej Pani Wawelskiej.
To właśnie głębi Jej umysłu i serca zawdzięczasz,
Królewska Stolico,
że stałaś się znaczącym w Europie ośrodkiem myśli,
kolebką kultury polskiej
i pomostem między chrześcijańskim Zachodem i Wschodem,
wnosząc niezbywalny wkład w kształt europejskiego ducha"
Wpatrzony w Postać świętej Królowej, mówił nam Ojciec św. o właściwym pojmowaniu życia, które winno polegać na służbie w miłości i prawdzie.
"Uczmy się w szkole św. Jadwigi Królowej,
jak wypełniać przykazanie miłości…
Teraz Opatrzność stawia nam nowe zadanie:
miłować i służyć.
Miłować czynem i prawdą…
święta nasza Królowo Jadwigo,
ucz nas dzisiaj - na progu Trzeciego Tysiąclecia -
tej mądrości i tej miłości,
którą uczyniłaś drogą swojej świętości.
Zaprowadź nas Jadwigo przed Wawelski Krucyfiks,
abyśmy jak Ty poznali, co znaczy miłować czynem i prawdą,
i co znaczy być prawdziwie wolnym".
W królewskim Krakowie spędziłaś Anno swoje lata studenckie. Chodziłaś tymi samymi ulicami, co Karol Wojtyła, jako student - kapłan - biskup - kardynał, a dziś Papież. Studiowałaś w tym samym Uniwersytecie. Z Wawelu emanowała na Ciebie Postać Królowej Jadwigi i byłaś Nią również zachwycona. Już w latach szkolnych, w wypracowaniu z religii pisałaś, że zafascynowała Cię Postać Królowej, a to dla Jej ofiary i poświęcenia, by pozyskać dla chrześcijaństwa Litwę, A potem, gdy już pracowałaś, to na biurku w mieszkaniu postawiłaś figurkę. Królowej Jadwigi z psem, by Ci przypominała, że na Jej wzór masz również służyć innym Obok figurki umieściłaś jeszcze napis: Chcę służyć! I służyłaś wszystkim, jak Królowa Jadwiga: czynem i prawdą - oczywiście, na miarę swoich możliwości.
W królewskim Krakowie Ojciec św. odbył jeszcze spotkanie w kościele św. Anny z "światem nauki", z rektorami Szkół Wyższych, czcząc razem 600-lecie Wydziału Teologicznego UJ - dzieło św. Jadwigi. Ojciec św. odwiedził także najstarszy gmach UJ - "Collegium Maius". I te miejsca były Ci również bliskie, Anno. W "Collegium Maius" słuchałaś wykładów mądrych profesorów jak: Wyki, Pigonia, Klemensiewicza i innych - znanych również Ojcu św. Byłaś też zaszczycona, należąc do Duszpasterstwa Akademickiego prowadzonego przez Ks. Karola Wojtyłę. Myślę, że wyniosłaś dużo korzyści ze spotkań z tak wspaniałym Duszpasterzem. Mury Wszechnicy były Ci bardzo drogie. I dlatego zawsze cieszyłaś się, iż byłaś absolwentką ALMA MATER
CRACOYIENSIS.
* * *
Z ukochanego Krakowa, Ojciec św. odjechał na południe Polski - do Dukli i Krosna, by tam kanonizować Błogosławionego Jana. Znane są Ojcu św. tamtejsze strony. Jako turysta przemierzał szlaki Przełęczy Dukielskiej niejeden raz i korzystał z gościnności tamtejszych ludzi. Nie omieszkał to podkreślić w swoim przemówieniu podczas Mszy św. na lotnisku krośnieńskim. Tam oddał hołd pracy polskich rolników. Między innymi powiedział:
"Pragnę dzisiaj podczas kanonizacji Jana z Dukli,
syna tej ziemi, oddać hołd pracy rolnika…
Pragnę oddać hołd miłości rolnika do ziemi,
bo ta miłość zawsze stanowiła mocny filar,
na którym opierała się narodowa tożsamość".
Odpowiedzią na słowa Ojca św. jego nieskrywaną miłość do tej ziemi - były aplauzy blisko milionowej rzeszy wiernych zgromadzonej na lotnisku, przy monumentalnym ołtarzu z wysokim Krzyżem, jakby szybem naftowym. Wiwaty, śpiewy pięciotysięcznego chóru, muzyka - to wyraz miłości ludu Podkarpacia do swego Papieża.
Podczas Mszy św. - kanonizacja Bł. Jana z Dukli - franciszkanina. A potem składanie darów ofiarnych. Było ich bardzo dużo. Nie wszyscy mieli to szczęście, by wręczyć je osobiście Ojcu św. Musieli się zadowolić tylko informacją komentatora, że taki dar został złożony. Tak było z Twoim Portretem, Droga Anno. Chcieliśmy bardzo dać ten prezent Ojcu św. Pani prezes Towarzystwa Przyjaciół Anny Jenke i Twój uczeń - kapłan złożyli portret, namalowany również przez Twojego ucznia. Byliśmy szczęśliwi, że i Ty byłaś razem z nami na tym Wielkim świętowaniu, wraz z Ojcem św. na lotnisku w Krośnie, które przypominało raczej wielką świątynię.
* * *
Ostatni etap pielgrzymki Ojca św. w Polsce - to pożegnanie na lotnisku w Krakowie - Balicach.
Tam Ojciec św. powiedział:
"Wracając do Watykanu zabieram w sercu Was wszystkich.
Wasze radości i Wasze troski,
zabieram całą moją Ojczyznę".
Z tym serdecznym, pełnym miłości zapewnieniem, odjechał od nas Najukochańszy Rodak - Jan Paweł II. Choć nas "zabrał wszystkich w sercu" - to pozostawił wielkie bogactwo, którego nie zdołamy należycie ocenić, być może i wykorzystać. Bogactwo w postaci nauk, przestróg, pouczeń. Bogactwo, które zapewnia ład i porządek, bezpieczeństwo i dostatek.
* * *
Anno, jesteśmy pod urokiem tych wielkich Dni… Nowego Bierzmowania Narodu. Otwarcia źródeł wielkich Łask. Proszę Cię gorąco, pomóż nam nie tyle trwać w tej ekstazie, ile wprowadzać w czyn to, co Duch Święty przelał na nas przez Ojca św. Pomóż zapamiętać każde Jego słowo, gest i na wzór Matki Najświętszej - "zachowywać je w sercu swoim". Także, - jak Ona - wyśpiewywać nieustannie Magnificat, wszak wielkie rzeczy uczynił nam Pan, w bieżącym roku, w majowe i czerwcowe dni… Będziemy do nich wracać często, rozmawiać, a ROZMOWY nasze będą wciąż NIEDOKOŃCZONE….
"Żyje na chwałę Boga - po nic więcej", to przepiękne wyznanie, które przewija się przez całość pracy jak złota nić i refren cudownej pieśni, stanowiący treść życia Sł. Bożej Anny Jenke. Treść, która zresztą powinna wypełniać życie każdego człowieka, a już szczególnie chrześcijanina. Żyć na chwałę Boga na co dzień, od rana do wieczora - to zadanie nie tylko dla osoby duchownej, ale i dla człowieka świeckiego. Anna Jenke swoim życiem ukazała, że jest to możliwe. Gdyby człowiek pamiętał, że powinien żyć na chwałę Bożą, łatwiej zniósłby wiele trudności, przykrości. Anna o tym pamiętała, dlatego Jej życie było sensowne.
Pan Bóg żąda od człowieka bezgranicznego zaufania. Każe iść nieraz w ciemno, bez widoku końca. Wiara bowiem wymaga zaufania a nie wyjaśnienia. Taką właśnie postawę wobec Boga miała Anna Jenke. Stąd miała odwagę mówić, że żyje tylko na chwałę Bożą. W tym Jej mądrość i wielkość. Wydaje się, że w tym także mieści się Jej posłannictwo dla współczesnego zmaterializowanego świata; ukazywać sens życia ludzkiego. Nie materia, nie władza, zaszczyty i honory stanowią sens życia, lecz sensem i mądrością Jest wykorzystanie tego wszystkiego tylko dla dobra, to jest dla chwały Bożej, po nic więcej.
"Rozmowy niedokończone" z Anną Jenke, które prowadzi s. Bernadeta, to szczególny zapis dla Autorki, ale także i dla Czytelnika wciągniętego do zamyślenia i refleksji… Odkrywane są wciąż nowe treści, świadczące o bogactwie ducha i wiary Kandydatki na ołtarze. Wyczuwa się, że pragnieniem Autorki jest przybliżenie tej wspaniałej Postaci wszystkim jako wzór do naśladowania, aby zagubieni w chaosie tego świata mogli odkrywać wciąż nowe perspektywy powołania i pochylać się z namysłem nad tym, czego nie rozumieją, z czym się nie zgadzają w swym losie. By zechcieli od nowa rozpocząć wspinaczkę ku szczytom, ku Słońcu, jak to czyniła Anna.
Wielką zaletą książki jest to, że można ją czytać bez "porządku", zaczynając tam, gdzie otworzą się karty. Szczególnie polecam ją tym, którzy niewiele słyszeli o Annie Jenke, by mogli zachwycić się tą Postacią i zacząć "żyć na chwałę Boga - po nic więcej".